wtorek, 9 stycznia 2018

Hit The Road J. - 04.






Ghost B.C - Missionary Man


________________________________________________







Jongup nie był delikatnym kochankiem. O, zdecydowanie nie. Był pewien, czego chce i do razu dawał to do zrozumienia. Lubił zostawiać ślady, droczyć się, bawić i przedłużać moment spełnienia aż do granic możliwości. Wyobraźcie sobie najdłuższe, a jednocześnie najbardziej intensywne porno, jakie w życiu obejrzeliście. Mniej więcej taki w łóżku był Moon Jongup.
Himchan sam nie wiedział dlaczego, lecz jakimś dziwnym, nieznanym mu sposobem całkiem w nim to lubił. Jongup miał silne dłonie, szerokie ramiona, silne uda i ten przenikliwy, niesamowity wzrok. Czasami starszy po prostu nie potrzebował nic więcej. Jakby Jongup samym sobą stanowił barierę przed światem, światem do którego Himchan był tak przyzwyczajony, że miał już go całkowicie dość.
Oczywiście nigdy mu o tym nie powiedział. Starał się unikać otwierania przed nim, chociaż nie łudził się, że młodszy się tego nie domyśli. Potrafił przejrzeć go na wylot w wielu kwestiach. Nie raz dowodził, że Himchan praktycznie nie ma przed nim tajemnic. Z jednej strony było to niesamowicie przerażające, ale z drugiej... zadziwiająco uspokajające.
Nic więc dziwnego, że Himchan coraz bardziej chował się za nim, skrywał za jego szerokimi i silnymi ramionami, podświadomie błagając, aby go pochłonęły.
Seks uprawiali zawsze przez całą noc. To nic, jak bardzo wykończony starszy był nad ranem, za każdym razem gdy wschodziło słońce, podświadomie odczuwał, że wszystko jest na swoim miejscu. Że tak powinno być. Chociaż serce i rozum po raz kolejny stały w sprzeczności, Himchan postanowił nauczyć się wyłączać oba głosy na te kilka godzin i zatracić się w uczuciu, jakim był ten niebezpieczny, a jednocześnie czuły dotyk Moon Jongupa.







Do południa żaden z nich nie wypowiedział ani jednego niepotrzebnego słowa. Jongup siedział nago na podłodze i oglądał swoją broń, podczas gdy Himchan patrzył na niego z łóżka, brzdąkając na gitarze. Czasami grał pełne utwory, nieśmiało śpiewając dobrze znane sobie słowa, innymi razy improwizował. Jongup wsłuchiwał się w to wszystko uważne, raz po raz spoglądając na niego, delektując się widokiem jego arystokratycznej twarzy w świetle późnego poranka.
- Naprawdę nie powinieneś tu być. - odezwał się w końcu. Mogła być dwunasta, albo już nawet i trzynasta po południu. Słońce zaczęło padać pod zupełnie innym kątem, a Himchan bardzo powoli odłożył gitarę na bok.
- Tutaj?
- Jesteś inteligentny, wykształcony, utalentowany... Z łatwością znalazłbyś inną pracę. - oparł brodę na udzie Himchana, patrząc mu prosto w oczy. Starszy westchnął cicho.
- Może i tak. Ale nie potrafiłbym...
- Skąd możesz to wiedzieć? Nawet nie próbowałeś.
Ich spojrzenia na moment spotkały się. Himchan nigdy przedtem nie widział na jego twarzy tego wyrazu. Graniczył ze smutkiem i niemalże całkiem wyraźnym żalem, który jednak z całych sił próbował schować. Ta nowa, zupełnie krucha maska Moon Jongupa wywołała u niego delikatny dreszcz.
- Posłuchaj Himchan. Ja nie jestem dobrym człowiekiem. Żaden z nas nim nie jest... a już na pewno nie Yongguk. - gdy starszy spiął się nieznacznie, ten pokręcił głową i delikatnie pogładził go po udzie. - Nigdy nie miałem zamiaru cię wystraszyć...
- Jongup...
- To prawda. Wiem, że jesteś pełen sprzecznych uczuć co do mnie. Doskonale to rozumiem. Nikt w tej grupie mi nie ufa, czemu w sumie się nie dziwię. Samo spojrzenie na to, jak cię traktuje potrafi zniechęcić, ale to nie dlatego... To znaczy... Ja...
W tle rozległ się odgłos karetki na sygnale. Tuż za nim podążyły dwa radiowozy, dźwięki, które niegdyś wywoływały u Jongupa paniczny strach. Zamknął oczy, jednak natychmiast otworzył je ponownie. Nie potrafił znieść w tym momencie widoku twarzy ojca w swoich wspomnieniach.
- Wielu ludzi w swoim życiu nie potrafiłem ochronić. Ciebie też nie będę w stanie. Rozumiesz Himchan? Jeśli stanie ci się krzywda, nie będę mógł cię obronić.
- Chcesz, abym odszedł? Zostawił za sobą coś, co budowaliśmy wspólnie przez tyle lat...? - mówiąc "my" miał oczywiście na myśli Yongguka. On z miłości do pieniędzy, Himchan z miłości do niego. Tyle lat... na samą myśl, że mógłby go już nigdy więcej nie zobaczyć...
Jongup wytarł kciukiem pojedynczą łzę spływającą po jego policzku i pokręcił głową.
- Obaj wiemy, że tak byłoby najlepiej. Nie zasługujesz na to, aby tutaj być, ale... nie będę cię zmuszał. Cokolwiek zadecydujesz... Wiem, że to nie jest łatwe.
Posłał mu ostatnie, pełne dziwnego, niesamowicie trudnego do opisania wyrazu i powrócił do oględzin swojej broni. Himchan ponownie wziął do ręki gitarę. Znowu nastąpiła cisza, którą przerywały delikatne dźwięki strun i znajoma melodia, raz po raz dopełniana surowym głosem starszego. Jongup już nie podnosił na niego wzroku, wydawał się całkowicie skupiony na pistolecie. Jedyną oznaką rozmowy, która dosłownie przed chwilą odbyła się w tym pokoju hotelowym w centrum Seulu, była kolejna samotna, niewielka łza spływająca po policzku Kim Himchana.

















Przygotowania do akcji przebiegały sprawnie, aż nazbyt sprawnie, jeśli zapytać o to Jongupa. Nie lubił pracować w pośpiechu, chociaż w tym wypadku jego praca ograniczała się do obserwowania reszty i czekania na rozkazy. Ten znajomy błysk szaleństwa w oku towarzyszył Yonggukowi bez przerwy, podczas gdy ten przeglądał dokumenty, przechadzał się po pomieszczeniu, lub sprawdzał, czy mają wszystko, czego potrzebują. Jego spojrzenie dłużej zatrzymało się na Youngjae, który mamrotał coś pod nosem zza rozmówek chińskich. Widać było, jak bardzo jest podekscytowany. Zdawał się nie zauważać tego, że nikt nie podziela jego nastroju.
- To nie skończy się dobrze... - mruknął Junhong, stając obok Jongupa. Spoglądał na szefa spod zmarszczonych brwi z wsuniętymi w nonszalanckim geście dłońmi w kieszeniach. - To strasznie głupie...
Jongup wzruszył ramionami, zakładając ręce na piersiach. Obserwowanie Bang Yongguka z tej perspektywy było jeszcze bardziej fascynujące. Sprawiał wrażenie, jakby nigdy w życiu nie był szczęśliwszy... Tak, to zdecydowanie było jego miejsce. Jongup parsknął cicho.
- Co? - najmłodszy przeniósł swój wzrok na niego.
- Nic. - Moon pokręcił głową. - Zastanawiam się tylko...
Nagle do pomieszczenia wszedł Himchan. Wszystkie oczy momentalnie zwróciły się  w jego stronę, nawet Yongguk rzucił mu zdziwione spojrzenie.
- Spóźniłeś się...
Himchan w ogóle nie zareagował na jego słowa. Podszedł od razu do Jongupa i stanął przed nim, nieco niepewnie. Junhong odsunął się nieco od nich, nie chcąc niepotrzebnie usłyszeć za dużo. Jongup uniósł nieco brwi w pytającym geście.
- Chodź ze mną - powiedział w końcu niepewnym tonem. Jongup parsknął cicho i podniósł się z krzesła.
- Nie wiem, czy nasz szef nam pozwoli. Chyba jesteśmy mu trochę dzisiaj potrzebni...
- Ty nie, Jongup. Za to Himchan...
- Nie dbam o to. - Kim pokręcił głową. - Po prostu chcę, abyś ze mną teraz gdzieś poszedł. Dobrze?
Nikt nie potrafił nazwać emocji, która w tamtym momencie pojawiła się na twarzy Bang Yongguka. Można by to było uznać za połączenie zdziwienia, rozczarowania i smutku, gdyby nie to, jakim człowiekiem był właściciel tej twarzy. Był to fascynujący widok. Yongguk wyglądał tak, jakby miał wybuchnąć gniewem i płaczem jednocześnie. A co gorsza, Himchan w ogóle na niego patrzył. Jakby zupełnie nie dbał o to, co może sobie pomyśleć o jego zachowaniu.
Zupełnie jakby coś w nim pękło. Jakby przez te dwadzieścia cztery godziny zmienił swoje nastawienie do całego świata, w tym przede wszystkim do osoby, która przez bardzo długi czas znaczyła dla niego bardzo dużo. Jedynie delikatne drżenie rąk Himchana zdradzało, jak bardzo się denerwuje i jak wiele znaczy dla niego ta chwila. Jongup westchnął cicho i położył dłonie na jego ramionach. Spojrzenie Yongguka przeszywało go na wylot. Junhong, Youngjae i Daehyun starali się nie patrzeć na nich zbyt nachalnie, jednak bycie subtelnym nie należało do ich przyzwyczajeń. Ciszę nagle przerwało głośne przełknięcie śliny przez najmłodszego, co zmusiło niejako Jongupa do odpowiedzenia na pytanie Himchana:
- Dobrze. Pójdę z tobą gdzie tylko chcesz.
Yongguk odprowadzał ich spojrzeniem jeszcze długo po tym, jak drzwi zamknęły się za nimi. Kiedy ponownie zajął swoje miejsce i wziął głęboki oddech, cała reszta momentalnie domyśliła się,  że nie wszystko jest z ich szefem w porządku. Nikt jednak nie odważył się nic powiedzieć, a co dopiero wykonać ruch w jego stronę.
Nie minęły dwie minuty, kiedy do ich uszu dotarł cichy, niemal przestraszony szept najstarszego:
- Nie rozumiem… Nic już nie rozumiem…






- Bardzo chciałbym ci kiedyś pokazać Paryż. – Himchan, skulony pod kocem z miską ciepłej zupy na kolanach, wyglądał tak niepozornie, że Jongup mógłby przysiąc, że jest o wiele młodszy od niego samego. Przełknął głośno ślinę i schował swoje Humbert Humbertowe dłonie w kieszeniach, uważnie przyglądając się Himchanowi.
- Myślałem, że jesteś zakochany w Nowym Jorku…
- Bo jestem. Ale czy to znaczy, że nie potrafię docenić piękna innych miast? – uśmiechnął się delikatnie i upił łyk zupy, niemal niezauważalnie drżąc. Zaraz po tym, jak opuścili budynek pracy Jongup zauważył, że starszy przeraźliwie drży. Wszystko to, co wydarzyło się przed kilkoma chwilami musiało być dla niego wielkim krokiem do przodu i kosztowało go to zapewne bardzo dużo siły i odwagi. Postanowił, że zabierze go do domu, wsadzi do łóżka i ze spokojem posłucha tego, co miał mu do powiedzenia. Przyjmie z godnością wszystko. Taki już był jego los.
W tym momencie uśmiechał się do niego delikatnie, a Jongup nigdy wcześniej nie czuł się bardziej wyjątkowo.
- Masz rację. Ale dlaczego Paryż?
- Raz Yongguk mnie tam wysłał. Byłem sam, a to miasto jest ogromne. Oczywiście, zgubiłem się od razu, ale było w tym coś niezwykłego… Magicznego. Myślę, że człowiek nie wie, czym jest wolność, dopóki chociaż raz w życiu nie zgubi się w Paryżu. – powiedział cicho, po czym upił kolejny łyk zupy.
- Lubisz to uczucie? Wolność? – Jongup spytał bardzo ostrożnie, na co Himchan wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Rzadko bywam wolny. W zasadzie to było całkiem przyjemne, ale im dłużej chodziłem po tym pięknym mieście, tym bardziej czułem się samotny. Dlatego chciałbym ci go kiedyś pokazać. Przez pierwsze kilka godzin pochodzilibyśmy osobno, by potem się spotkać i resztę pobytu spędzić razem.
Jongup pokiwał głową, nie bardzo wiedząc, co ma odrzec. Himchan otwierał się przed nim coraz bardziej, jeszcze kilka tygodni temu nie pomyślałby, że coś takiego będzie miało miejsce. Pomyślał o tym, jak bardzo starszemu brakowało takiej osoby. Pomimo, że Jongup nie był dobrym człowiekiem, dla Himchana i tak był objawieniem i najlepszą alternatywą, jaką od życia dostał.
To było bardzo smutne.
Po kilku chwilach miska na kolanach Himchana była już pusta. Koc zsunął się z jego ramion, a on sam wyszeptał ciche „dziękuję”.
- Nie ma za co, naprawdę. Wiesz, że zależy mi na tym, abyś… - abyś co? - … czuł się dobrze.
- Wiem. Dziękuję Jongup.
Kolejna chwila ciszy. To już było ich zwyczajem.
- Wiesz co… Przepraszam, że tak źle cię oceniłem na początku. To było głupie. Myślę, że byłem po prostu nieco przestraszony…
„Nieco”.
- Nie, Himchan. Miałeś rację. Ja… - urwał, po czym spojrzał mu w oczy. Miał nadzieję, że żaden z nich tego wieczora nie będzie płakał. – Przepraszam. Ja naprawdę chcę, abyś czuł się dobrze. I był bezpieczny.
- Co masz na myśli…?
Jongup powoli wstał i jakby w półśnie podszedł do łóżka, przysiadając obok niego. Biło od starszego ciepło i ten przyjemny, znajomy zapach. Moon zaciągnął się nim i przymknął na moment powieki.
- Musisz odejść, Himchan.
- Co? – miska prawie zjechała z jego kolan, kiedy wyprostował się ze zdziwienia. – Ale…
- Proszę. Naprawdę nie mogę ci powiedzieć szczegółów, przepraszam. Ale niczego tak nie pragnę jak świadomości, że jesteś bezpieczny. Nie wiem, dlaczego. Nie chciałem tego. Chciałem się tobą pobawić, owinąć wokół palca, bo wiedziałem, że nie będziesz w stanie mi odmówić niczego. Ale coś się zmieniło. Nie potrafię już dłużej taki być. Zmiękłem, ale wciąż jestem tym samym, niebezpiecznym człowiekiem. Dlatego proszę cię… Zostaw to w cholerę. Pomogę ci znaleźć pracę i mieszkanie. Może w Nowym Jorku? Wiem, że to twoje marzenie… Proszę…
Himchan patrzył na niego z nieopisanym wręcz wyrazem twarzy. Jego dłonie zaczęły drżeć, więc zacisnął je na kocu. Jongup miał ochotę sięgnąć po nie, jednak w ostatniej chwili się powstrzymał.
- Dlaczego… Co… Coś się…?
- Nie mogę, naprawdę Himchan. Przepraszam.
- Ale… Yongguk…
Jongup nie chciał o nim rozmawiać. Nie teraz, nie w takim momencie. Wstał powoli z łóżka i z furią w głosie wydał z siebie donośne warknięcie.
- Mam dość tego sukinsyna. Z wszystkich ludzi na świecie naprawdę musisz martwić się o niego?
- Jongup…
- On na to najbardziej zasługuje. Gwarantuje ci to. Dostanie to, co mu się należy.
- Przerażasz mnie…
Jongup zamknął oczy na kilka chwil i wziął głęboki oddech. Gdy już zdołał się uspokoić, ukucnął przed starszym i wtulił twarz w jego kolana. Jego słodki, znajomy zapach po raz kolejny go odurzył.
- Przepraszam. Nie chciałem. Naprawdę, po prostu…
- W porządku.
Powoli podniósł oczy, aby na niego spojrzeć.
- Myślisz, że to miłość? – spytał powoli, w jego głowie pobrzmiewał strach wymieszany z niepewnością. – To co do ciebie czuję? Nigdy wcześniej nie byłem w takiej sytuacji… Nie wiem, jak mam się zachować. Co robić. Czy ja cię kocham, Kim Himchan?
Starszy westchnął tylko cicho i pogładził jego twarz wierzchem dłoni.
- Nie wiem, Jongup. Sam chciałbym to wiedzieć… 

2 komentarze:

  1. Wybacz, że komentuję dopiero teraz , wciąż głupio mi z tego powodu, ale z pewnych powodów nie mogłam wcześniej.
    Bardzo boję się zakończenia, mam złe przeczucia co do tej akcji.
    Nie spodziewałam się też takiej troski o Himchana ze strony Jongupa, myślałam że traktuje go jak swoją zabawkę, a tu nie dość że martwi się o jego bezpieczeństwo, to jeszcze zadaje sobie pytania, czy jest zakochany.
    Dobry rozdział.
    Choć obawiam się dalszego ciągu historii to wyczekuję go z niecierpliwością.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam tylko nadzieję, że Jongup nie zrobi nic głupiego. A przynajmniej nie bardziej, niż tego trzeba...

    OdpowiedzUsuń