Ghost B.C - Missionary Man
________________________________________________
Jongup nie był
delikatnym kochankiem. O, zdecydowanie nie. Był pewien, czego chce i do razu
dawał to do zrozumienia. Lubił zostawiać ślady, droczyć się, bawić i przedłużać
moment spełnienia aż do granic możliwości. Wyobraźcie sobie najdłuższe, a
jednocześnie najbardziej intensywne porno, jakie w życiu obejrzeliście. Mniej
więcej taki w łóżku był Moon Jongup.
Himchan sam nie
wiedział dlaczego, lecz jakimś dziwnym, nieznanym mu sposobem całkiem w nim to
lubił. Jongup miał silne dłonie, szerokie ramiona, silne uda i ten przenikliwy,
niesamowity wzrok. Czasami starszy po prostu nie potrzebował nic więcej. Jakby
Jongup samym sobą stanowił barierę przed światem, światem do którego Himchan
był tak przyzwyczajony, że miał już go całkowicie dość.
Oczywiście nigdy mu
o tym nie powiedział. Starał się unikać otwierania przed nim, chociaż nie
łudził się, że młodszy się tego nie domyśli. Potrafił przejrzeć go na wylot w
wielu kwestiach. Nie raz dowodził, że Himchan praktycznie nie ma przed nim
tajemnic. Z jednej strony było to niesamowicie przerażające, ale z drugiej...
zadziwiająco uspokajające.
Nic więc dziwnego,
że Himchan coraz bardziej chował się za nim, skrywał za jego szerokimi i
silnymi ramionami, podświadomie błagając, aby go pochłonęły.
Seks uprawiali
zawsze przez całą noc. To nic, jak bardzo wykończony starszy był nad ranem, za
każdym razem gdy wschodziło słońce, podświadomie odczuwał, że wszystko jest na
swoim miejscu. Że tak powinno być. Chociaż serce i rozum po raz kolejny stały w
sprzeczności, Himchan postanowił nauczyć się wyłączać oba głosy na te kilka
godzin i zatracić się w uczuciu, jakim był ten niebezpieczny, a jednocześnie
czuły dotyk Moon Jongupa.
Do południa żaden z
nich nie wypowiedział ani jednego niepotrzebnego słowa. Jongup siedział nago na
podłodze i oglądał swoją broń, podczas gdy Himchan patrzył na niego z łóżka,
brzdąkając na gitarze. Czasami grał pełne utwory, nieśmiało śpiewając dobrze
znane sobie słowa, innymi razy improwizował. Jongup wsłuchiwał się w to
wszystko uważne, raz po raz spoglądając na niego, delektując się widokiem jego
arystokratycznej twarzy w świetle późnego poranka.
- Naprawdę nie
powinieneś tu być. - odezwał się w końcu. Mogła być dwunasta, albo już nawet i
trzynasta po południu. Słońce zaczęło padać pod zupełnie innym kątem, a Himchan
bardzo powoli odłożył gitarę na bok.
- Tutaj?
- Jesteś inteligentny,
wykształcony, utalentowany... Z łatwością znalazłbyś inną pracę. - oparł brodę
na udzie Himchana, patrząc mu prosto w oczy. Starszy westchnął cicho.
- Może i tak. Ale
nie potrafiłbym...
- Skąd możesz to
wiedzieć? Nawet nie próbowałeś.
Ich spojrzenia na
moment spotkały się. Himchan nigdy przedtem nie widział na jego twarzy tego
wyrazu. Graniczył ze smutkiem i niemalże całkiem wyraźnym żalem, który jednak z
całych sił próbował schować. Ta nowa, zupełnie krucha maska Moon Jongupa
wywołała u niego delikatny dreszcz.
- Posłuchaj
Himchan. Ja nie jestem dobrym człowiekiem. Żaden z nas nim nie jest... a już na
pewno nie Yongguk. - gdy starszy spiął się nieznacznie, ten pokręcił głową i
delikatnie pogładził go po udzie. - Nigdy nie miałem zamiaru cię wystraszyć...
- Jongup...
- To prawda. Wiem,
że jesteś pełen sprzecznych uczuć co do mnie. Doskonale to rozumiem. Nikt w tej
grupie mi nie ufa, czemu w sumie się nie dziwię. Samo spojrzenie na to, jak cię
traktuje potrafi zniechęcić, ale to nie dlatego... To znaczy... Ja...
W tle rozległ się
odgłos karetki na sygnale. Tuż za nim podążyły dwa radiowozy, dźwięki, które
niegdyś wywoływały u Jongupa paniczny strach. Zamknął oczy, jednak natychmiast
otworzył je ponownie. Nie potrafił znieść w tym momencie widoku twarzy ojca w
swoich wspomnieniach.
- Wielu ludzi w
swoim życiu nie potrafiłem ochronić. Ciebie też nie będę w stanie. Rozumiesz
Himchan? Jeśli stanie ci się krzywda, nie będę mógł cię obronić.
- Chcesz, abym
odszedł? Zostawił za sobą coś, co budowaliśmy wspólnie przez tyle lat...? -
mówiąc "my" miał oczywiście na myśli Yongguka. On z miłości do
pieniędzy, Himchan z miłości do niego. Tyle lat... na samą myśl, że mógłby go
już nigdy więcej nie zobaczyć...
Jongup wytarł
kciukiem pojedynczą łzę spływającą po jego policzku i pokręcił głową.
- Obaj wiemy, że
tak byłoby najlepiej. Nie zasługujesz na to, aby tutaj być, ale... nie będę cię
zmuszał. Cokolwiek zadecydujesz... Wiem, że to nie jest łatwe.
Posłał mu ostatnie,
pełne dziwnego, niesamowicie trudnego do opisania wyrazu i powrócił do oględzin
swojej broni. Himchan ponownie wziął do ręki gitarę. Znowu nastąpiła cisza,
którą przerywały delikatne dźwięki strun i znajoma melodia, raz po raz
dopełniana surowym głosem starszego. Jongup już nie podnosił na niego wzroku,
wydawał się całkowicie skupiony na pistolecie. Jedyną oznaką rozmowy, która
dosłownie przed chwilą odbyła się w tym pokoju hotelowym w centrum Seulu, była
kolejna samotna, niewielka łza spływająca po policzku Kim Himchana.
Przygotowania do
akcji przebiegały sprawnie, aż nazbyt sprawnie, jeśli zapytać o to Jongupa. Nie
lubił pracować w pośpiechu, chociaż w tym wypadku jego praca ograniczała się do
obserwowania reszty i czekania na rozkazy. Ten znajomy błysk szaleństwa w oku
towarzyszył Yonggukowi bez przerwy, podczas gdy ten przeglądał dokumenty,
przechadzał się po pomieszczeniu, lub sprawdzał, czy mają wszystko, czego
potrzebują. Jego spojrzenie dłużej zatrzymało się na Youngjae, który mamrotał
coś pod nosem zza rozmówek chińskich. Widać było, jak bardzo jest
podekscytowany. Zdawał się nie zauważać tego, że nikt nie podziela jego
nastroju.
- To nie skończy
się dobrze... - mruknął Junhong, stając obok Jongupa. Spoglądał na szefa spod
zmarszczonych brwi z wsuniętymi w nonszalanckim geście dłońmi w kieszeniach. -
To strasznie głupie...
Jongup wzruszył
ramionami, zakładając ręce na piersiach. Obserwowanie Bang Yongguka z tej
perspektywy było jeszcze bardziej fascynujące. Sprawiał wrażenie, jakby nigdy w
życiu nie był szczęśliwszy... Tak, to zdecydowanie było jego miejsce. Jongup
parsknął cicho.
- Co? - najmłodszy
przeniósł swój wzrok na niego.
- Nic. - Moon
pokręcił głową. - Zastanawiam się tylko...
Nagle do
pomieszczenia wszedł Himchan. Wszystkie oczy momentalnie zwróciły się w jego stronę, nawet Yongguk rzucił mu
zdziwione spojrzenie.
- Spóźniłeś się...
Himchan w ogóle nie
zareagował na jego słowa. Podszedł od razu do Jongupa i stanął przed nim, nieco
niepewnie. Junhong odsunął się nieco od nich, nie chcąc niepotrzebnie usłyszeć za
dużo. Jongup uniósł nieco brwi w pytającym geście.
- Chodź ze mną -
powiedział w końcu niepewnym tonem. Jongup parsknął cicho i podniósł się z
krzesła.
- Nie wiem, czy
nasz szef nam pozwoli. Chyba jesteśmy mu trochę dzisiaj potrzebni...
- Ty nie, Jongup.
Za to Himchan...
- Nie dbam o to. -
Kim pokręcił głową. - Po prostu chcę, abyś ze mną teraz gdzieś poszedł. Dobrze?
Nikt nie potrafił
nazwać emocji, która w tamtym momencie pojawiła się na twarzy Bang Yongguka.
Można by to było uznać za połączenie zdziwienia, rozczarowania i smutku, gdyby
nie to, jakim człowiekiem był właściciel tej twarzy. Był to fascynujący widok.
Yongguk wyglądał tak, jakby miał wybuchnąć gniewem i płaczem jednocześnie. A co
gorsza, Himchan w ogóle na niego patrzył. Jakby zupełnie nie dbał o to, co może
sobie pomyśleć o jego zachowaniu.
Zupełnie jakby coś
w nim pękło. Jakby przez te dwadzieścia cztery godziny zmienił swoje nastawienie
do całego świata, w tym przede wszystkim do osoby, która przez bardzo długi
czas znaczyła dla niego bardzo dużo. Jedynie delikatne drżenie rąk Himchana
zdradzało, jak bardzo się denerwuje i jak wiele znaczy dla niego ta chwila. Jongup
westchnął cicho i położył dłonie na jego ramionach. Spojrzenie Yongguka
przeszywało go na wylot. Junhong, Youngjae i Daehyun starali się nie patrzeć na
nich zbyt nachalnie, jednak bycie subtelnym nie należało do ich przyzwyczajeń. Ciszę
nagle przerwało głośne przełknięcie śliny przez najmłodszego, co zmusiło
niejako Jongupa do odpowiedzenia na pytanie Himchana:
- Dobrze. Pójdę z
tobą gdzie tylko chcesz.
Yongguk odprowadzał
ich spojrzeniem jeszcze długo po tym, jak drzwi zamknęły się za nimi. Kiedy
ponownie zajął swoje miejsce i wziął głęboki oddech, cała reszta momentalnie
domyśliła się, że nie wszystko jest z
ich szefem w porządku. Nikt jednak nie odważył się nic powiedzieć, a co dopiero
wykonać ruch w jego stronę.
Nie minęły dwie
minuty, kiedy do ich uszu dotarł cichy, niemal przestraszony szept
najstarszego:
- Nie rozumiem… Nic
już nie rozumiem…
- Bardzo chciałbym
ci kiedyś pokazać Paryż. – Himchan, skulony pod kocem z miską ciepłej zupy na
kolanach, wyglądał tak niepozornie, że Jongup mógłby przysiąc, że jest o wiele
młodszy od niego samego. Przełknął głośno ślinę i schował swoje Humbert
Humbertowe dłonie w kieszeniach, uważnie przyglądając się Himchanowi.
- Myślałem, że
jesteś zakochany w Nowym Jorku…
- Bo jestem. Ale
czy to znaczy, że nie potrafię docenić piękna innych miast? – uśmiechnął się
delikatnie i upił łyk zupy, niemal niezauważalnie drżąc. Zaraz po tym, jak
opuścili budynek pracy Jongup zauważył, że starszy przeraźliwie drży. Wszystko
to, co wydarzyło się przed kilkoma chwilami musiało być dla niego wielkim
krokiem do przodu i kosztowało go to zapewne bardzo dużo siły i odwagi. Postanowił,
że zabierze go do domu, wsadzi do łóżka i ze spokojem posłucha tego, co miał mu
do powiedzenia. Przyjmie z godnością wszystko. Taki już był jego los.
W tym momencie uśmiechał
się do niego delikatnie, a Jongup nigdy wcześniej nie czuł się bardziej
wyjątkowo.
- Masz rację. Ale
dlaczego Paryż?
- Raz Yongguk mnie
tam wysłał. Byłem sam, a to miasto jest ogromne. Oczywiście, zgubiłem się od razu,
ale było w tym coś niezwykłego… Magicznego. Myślę, że człowiek nie wie, czym
jest wolność, dopóki chociaż raz w życiu nie zgubi się w Paryżu. – powiedział cicho,
po czym upił kolejny łyk zupy.
- Lubisz to uczucie?
Wolność? – Jongup spytał bardzo ostrożnie, na co Himchan wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Rzadko
bywam wolny. W zasadzie to było całkiem przyjemne, ale im dłużej chodziłem po
tym pięknym mieście, tym bardziej czułem się samotny. Dlatego chciałbym ci go
kiedyś pokazać. Przez pierwsze kilka godzin pochodzilibyśmy osobno, by potem
się spotkać i resztę pobytu spędzić razem.
Jongup pokiwał
głową, nie bardzo wiedząc, co ma odrzec. Himchan otwierał się przed nim coraz
bardziej, jeszcze kilka tygodni temu nie pomyślałby, że coś takiego będzie
miało miejsce. Pomyślał o tym, jak bardzo starszemu brakowało takiej osoby.
Pomimo, że Jongup nie był dobrym człowiekiem, dla Himchana i tak był objawieniem
i najlepszą alternatywą, jaką od życia dostał.
To było bardzo
smutne.
Po kilku chwilach
miska na kolanach Himchana była już pusta. Koc zsunął się z jego ramion, a on
sam wyszeptał ciche „dziękuję”.
- Nie ma za co,
naprawdę. Wiesz, że zależy mi na tym, abyś… - abyś co? - … czuł się dobrze.
- Wiem. Dziękuję
Jongup.
Kolejna chwila
ciszy. To już było ich zwyczajem.
- Wiesz co…
Przepraszam, że tak źle cię oceniłem na początku. To było głupie. Myślę, że
byłem po prostu nieco przestraszony…
„Nieco”.
- Nie, Himchan.
Miałeś rację. Ja… - urwał, po czym spojrzał mu w oczy. Miał nadzieję, że żaden
z nich tego wieczora nie będzie płakał. – Przepraszam. Ja naprawdę chcę, abyś
czuł się dobrze. I był bezpieczny.
- Co masz na myśli…?
Jongup powoli wstał
i jakby w półśnie podszedł do łóżka, przysiadając obok niego. Biło od starszego
ciepło i ten przyjemny, znajomy zapach. Moon zaciągnął się nim i przymknął na
moment powieki.
- Musisz odejść,
Himchan.
- Co? – miska
prawie zjechała z jego kolan, kiedy wyprostował się ze zdziwienia. – Ale…
- Proszę. Naprawdę
nie mogę ci powiedzieć szczegółów, przepraszam. Ale niczego tak nie pragnę jak
świadomości, że jesteś bezpieczny. Nie wiem, dlaczego. Nie chciałem tego.
Chciałem się tobą pobawić, owinąć wokół palca, bo wiedziałem, że nie będziesz w
stanie mi odmówić niczego. Ale coś się zmieniło. Nie potrafię już dłużej taki
być. Zmiękłem, ale wciąż jestem tym samym, niebezpiecznym człowiekiem. Dlatego
proszę cię… Zostaw to w cholerę. Pomogę ci znaleźć pracę i mieszkanie. Może w Nowym
Jorku? Wiem, że to twoje marzenie… Proszę…
Himchan patrzył na
niego z nieopisanym wręcz wyrazem twarzy. Jego dłonie zaczęły drżeć, więc
zacisnął je na kocu. Jongup miał ochotę sięgnąć po nie, jednak w ostatniej
chwili się powstrzymał.
- Dlaczego… Co… Coś
się…?
- Nie mogę,
naprawdę Himchan. Przepraszam.
- Ale… Yongguk…
Jongup nie chciał o
nim rozmawiać. Nie teraz, nie w takim momencie. Wstał powoli z łóżka i z furią
w głosie wydał z siebie donośne warknięcie.
- Mam dość tego
sukinsyna. Z wszystkich ludzi na świecie naprawdę musisz martwić się o niego?
- Jongup…
- On na to
najbardziej zasługuje. Gwarantuje ci to. Dostanie to, co mu się należy.
- Przerażasz mnie…
Jongup zamknął oczy
na kilka chwil i wziął głęboki oddech. Gdy już zdołał się uspokoić, ukucnął
przed starszym i wtulił twarz w jego kolana. Jego słodki, znajomy zapach po raz
kolejny go odurzył.
- Przepraszam. Nie
chciałem. Naprawdę, po prostu…
- W porządku.
Powoli podniósł
oczy, aby na niego spojrzeć.
- Myślisz, że to
miłość? – spytał powoli, w jego głowie pobrzmiewał strach wymieszany z
niepewnością. – To co do ciebie czuję? Nigdy wcześniej nie byłem w takiej
sytuacji… Nie wiem, jak mam się zachować. Co robić. Czy ja cię kocham, Kim
Himchan?
Starszy westchnął
tylko cicho i pogładził jego twarz wierzchem dłoni.
- Nie wiem, Jongup.
Sam chciałbym to wiedzieć…
Wybacz, że komentuję dopiero teraz , wciąż głupio mi z tego powodu, ale z pewnych powodów nie mogłam wcześniej.
OdpowiedzUsuńBardzo boję się zakończenia, mam złe przeczucia co do tej akcji.
Nie spodziewałam się też takiej troski o Himchana ze strony Jongupa, myślałam że traktuje go jak swoją zabawkę, a tu nie dość że martwi się o jego bezpieczeństwo, to jeszcze zadaje sobie pytania, czy jest zakochany.
Dobry rozdział.
Choć obawiam się dalszego ciągu historii to wyczekuję go z niecierpliwością.
Mam tylko nadzieję, że Jongup nie zrobi nic głupiego. A przynajmniej nie bardziej, niż tego trzeba...
OdpowiedzUsuń