piątek, 3 listopada 2017

A Day in Life (część 1)

Przedmowa:



Dokładnie 50 lat temu, w 1967 roku, na rynku pojawił się album Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band. Nic już nie było takie, jak wcześniej. Ani muzyka, która przez te pięć od debiutu The Beatles zmieniła się nie do poznania, wyewoluowała, dorosła wraz z nimi, wyznaczyła pewną erę, ani oni sami, jako ludzie. Wiele rzeczy zdarzyło się w 1967 roku. Zmarł Brian Epstein. Wielka Brytania zniosła karę więzienia za praktyki homoseksualne. Nastąpiła pierwsza, ogólnoświatowa transmisja telewizyjna na żywo. John poznał Yoko.
Nie zamierzam teraz tłumaczyć, dlaczego o tym mówię. Myślę jednak, że to bardzo ważne, aby pamiętać o tym roku. Roman Stinzing zwykł mawiać, że lata 60-te XX wieku to największy przełom muzyczny i ogólnokulturalny w historii. Szkoda, że nie było nam, pokoleniu nowego millenium, dane przeżyć tych niezwykłych czasów. Doświadczamy ich tylko dzięki książkom, muzyce, filmom i opowieściom. Rzadko kiedy mówi się o tym nawet w szkole.
Słuchając Sierżanta... w dzisiejszych czasach, w roku 2017... ba, nie tylko jego. Zaczynając już od pierwszych dźwięków Norwegian Wood, poprzez Tomorrow Never Knows, i w końcu docierając do najsłynniejszej, fikcyjnej orkiestry wszech czasów ma się wrażenie, że te piosenki równie dobrze mogłyby zostać nagrane wczoraj. Dzisiaj. Jutro. Zadajmy sobie pytanie, kto z dzisiejszych artystów jest w stanie nagrywać tak ponadczasowe, aktualne nawet za pięćdziesiąt lat kompozycje? Zapewne niewielu...
Tak, jest to fanfiction z idolami z k-popu. Wiem, że to dla Was prawdopodobnie najistotniejszy fakt, jednakże zachęcam do zapoznania się nie tyle z Beatlesami, co historią ich niezwykle kolorowych czasów. Aż trudno uwierzyć, że to wszystko działo się ponad pół wieku temu...
Teraz zostawiam Was już z Yonggukiem, Himchanem i resztą. Życzę miłej zabawy, mam nadzieję, że teraz kontekst wydarzeń nie będzie Wam już obcy.






*





Wypij mnie.

Himchan musiał wszystkich przekonywać, że nie, to wcale nie jest nawiązanie do Alicji w krainie czarów. Miska wypełniona wszelkiego rodzaju jedzeniem, od mięsa, przez ciasta, na owocach kończąc, stojąca na dużym, białym podeście, podpisana została tymi właśnie dwoma słowami. Wypij mnie. Zdezorientowany wzrok krytyka sztuki, który przypadkiem natknął się na jego wystawę, mówił wszystko.
- Myślałem, że zajmujesz się malarstwem, a nie... - ponownie spojrzał ma misę, jakby tylko czekał na jakieś poruszenie, które mogłoby mu wyjaśnić ten pozornie tylko nieśmieszny, artystyczny żart. Himchan pokręcił głową a przydługie, czarne włosy na moment skryły jego przenikliwe oczy przed światem.
- Proszę nie mówić, że mam panu wyjaśniać od podstaw określenie "antysztuka" - odparł, usilnie starając się ukryć irytację w głosie. Krytyk, wyraźnie zaskoczony pytaniem ale za żadną cenę starający się nie dać tego po sobie poznać, wsunął tylko dłonie w kieszenie eleganckich spodni i odmruknął coś niezrozumiałego. Himchan westchnął tylko i dodał: - Sala z malarstwem jest na lewo.
Himchan był zmęczony takimi ludzi. Przychodzący zobaczyć jego wystawy krytycy i "miłośnicy" sztuki często kręcili nosem na eksponaty, których zresztą nie było zbyt wiele. Ale to nie o to chodzi. Każda z tych wizyt upewniała go w jednym - ci wszyscy ludzie byli tak niemożliwie głupi, że żadne wyższe wykształcenie nie było w stanie jego zmienić. Himchan pokręcił głową po raz kolejny (co powoli stało się jego nawykiem) i odprowadził krytyka wzrokiem, wiedząc, że prawdopodobnie nie zostawi na jego wystawie suchej nitki.
Trudno. To nie było ważne.
Rozejrzał się po niewielkiej, klimatyzowanej, bardzo surowej sali i poczuł nagły napływ dumy. To była jego pierwsza wystawa w tym kraju, bilety mimo wszystko sprzedawało się nie najgorzej, a komercyjne otwarcie (które miało odbyć się szóstego czerwca o szóstej sześć) już przyciągnęło sporą uwagę mediów. Być może dlatego, że tutejsi już od dawien dawna nie doświadczyli sztuki tego rodzaju. Himchan wiedział, że to co tworzył było nietuzinkowe, zadziwiające, niekiedy szokujące, jednak na pewno nie nudne. Nie używał nawet tego słowa. Poprawił kołnierz swojej koszuli i spojrzał na zegarek, marszcząc brwi. No, już czas. Kiedy ten pajac w końcu sobie pójdzie...?
Niespodziewanie usłyszał czyjeś głosy, dochodzące z głównego holu budynku. Jako, że panowała tam najsurowsza ze wszystkich cisz, usłyszał je bardzo wyraźnie, rozpoznając wszystkie słowa po kolei.
- Przepraszamy za spóźnienie... O, zobacz, nie spóźniliśmy się aż tak bardzo! Chodź.
Himchan westchnął po raz kolejny w przeciągu pięciu minut. Wszędzie rozpoznałby ten głos. Nie było nawet możliwości, aby się pomylił, bo nikt inny nigdy nie mówił z tak charakterystycznym tonem i akcentem. Poza tym przez ostatnie kilka miesięcy (albo nawet i lat?) zdążył się go nasłuchać wyjątkowo dobrze. Już za chwilę spodziewał się ujrzeć przystojną, chociaż trochę aż nazbyt zarośniętą, opaloną twarz, elegancki garnitur i tajemniczą, nieodłączną teczkę, jak zwykle kurczowo trzymaną pod pachą przez jej właściciela. Nie miał tylko zielonego pojęcia, kim była ta druga osoba, z którą ów znajomy człowiek najwyraźniej przyszedł. W każdym razie, wziął głęboki oddech i przygotował się do zaprezentowania z jak najlepszej strony. Kto wie, kogo przyprowadził mu jego agent, a jednocześnie były facet.
- Zapraszam. - naturalnie, nie pomylił się. Wysoka, niemalże dwumetrowa sylwetka Pete'a pojawiła się w progu, całkowicie zasłaniając podążającą za nim drugą postać. - Powinien już... a, Himchan! Jesteś!
- Pewnie, że jestem. To moja wystawa. - Pete potrafił być czasami strasznie głupi i irytujący. Nie miał nawet pojęcia, jak bardzo przez te kilka miesięcy (albo i nawet lat) go irytował. Gdy w końcu to sobie uświadomił, na szczęście nie było jeszcze za późno. Odrzucił jego zaręczyny, ignorując rozczarowaną minę zbitego szczeniaka ("Słuchaj, możesz zostać moim agentem i sypiać ze mną od czasu do czasu, nie mam nic przeciwko... Tylko nie patrz tak na mnie, błagam. Niedobrze mi się robi"). Od tego wydarzenia minęło wiele miesięcy (albo nawet i lat) a Himchan wciąż miał wrażenie, że Pete jeszcze nie do końca się otrząsnął.
Wysoki mężczyzna roześmiał się cicho i rozejrzał dookoła. 
- No, nieźle to wygląda. Możesz wejść Yongguk, nic ci tu nie spadnie na głowę, obiecuję.
Na widok mężczyzny, który właśnie przekroczył próg jego wystawy, Himchan nie potrafił powstrzymać zmarszczenia brwi. Yongguk? Bang Yongguk? Tutaj? Na jego wystawie? Do tego parę dni przed komercyjną premierą? No i na dodatek przyprowadzony przez Pete'a? Jakim cudem oni (najwidoczniej) znali się aż tak dobrze? Pete obracał się w różnych środowiskach, ale trzymał się z daleka od komercyjnego, zaćpanego świecznika artystycznego Londynu. Co więc robi tu ten człowiek?
Mina Himchana musiała wyrażać bardzo wiele, gdyż Yongguk odchrząknął cicho, jakby oczekując, że Pete sam się wytłumaczy. Widać było jednak, że przygotował się na tę okazję, gdyż miał na sobie elegancki garnitur (którego świat nie widział na nim chyba od lat) w kolorze spranej purpury, a włosy starannie przygładzone. Nie miał w sobie nic z nonszalancji, którą zwykł pokazywać na scenie. Rozglądał się dookoła, może nieco zbyt nieśmiało, przytłoczony pustką i surowością pomieszczenia.
- To jest... - zaczął Pete z szerokim uśmiechem na ustach.
- Wiem. - Himchan przerwał mu niemal natychmiast. - Wiem, kim ten człowiek jest. Co on tu robi? O ile mi wiadomo, żaden z niego krytyk.
Niechęć i kpina wyraźnie pobrzmiewały w jego głosie. Nie ukrywał tego, jak bardzo Pete znowu go zirytował. Ten jednak zdawał się tego nie zauważać, jego uśmiech poszerzał się z każdą chwilą, gdy wyraźnie dumny z siebie mówił:
- Yongguk był ostatnimi czasy mocno zestresowany. Postanowiłem, że go wezmę ze sobą, kontakt z twoją sztuką dobrze mu zrobi.
Westchnięcie Himchana słyszano chyba aż na Trafalgar Square. Yongguk wsunął dłonie w kieszenie spodni, będąc wyraźnie jeszcze bardziej zdenerwowany niż przedtem. Czy naprawdę chciał tu być? Trudno stwierdzić. Wszyscy wiedzieli, że interesuje go sztuka, w końcu poza byciem członkiem Peace Beat był też początkującym pisarzem, do tego projektował okładki płyt, więc znał się też na grafice. Ale wystawa antysztuki...? Cóż, najprawdopodobniej zainteresował go fakt, że Himchan też jest Koreańczykiem. I pewnie nic poza tym. Ktoś taki jak on nie mógł interesować się antysztuką. 
- Mogłeś go przyprowadzić na otwarcie. - odparł Himchan, spodziewając się, że i tym razem Pete mu odpowie. Niespodziewanie jednak głos zabrał Yongguk.
- W dniu otwarcia jesteśmy w Indiach. Dzisiaj jest jedyny dzień, kiedy mogłem tu przyjść.
Mówił powoli i wyraźnie, jego głos był głęboki i bardzo przyjemny. Himchan nie spodziewał się aż takich dreszczy, jednak postanowił je wspaniałomyślnie zignorować. Co w takiej sytuacji mógł zrobić? Wyrzucić go? Na pewno by o tym komuś powiedział, a Himchan bardzo dbał o swoją twarz... Mógł więc jedynie wzruszyć ramionami i odrzec:
-  Niech wam będzie. Niech sobie poogląda.
Miał nadzieję, że obaj dostrzegli ile wysiłku kosztowało go powiedzenie tego. Pete jednak rozpromienił się jeszcze bardziej i poklepał Yongguka po plecach, zachęcając go do obejrzenia eksponatów. Himchan wycofał się na bezpieczną odległość, ale nadal uważnie obserwował obu z nich, bojąc się, że któryś mógł coś zniszczyć. 
Yongguk jednak z wielką nabożnością obchodził się z każdym eksponatem. Każdemu poświęcał tyle samo uwagi, z zaangażowaniem czytając dołączone notatki. Było coś niemalże fascynującego w obserwowaniu tego człowieka, na co dzień będącego czołową gwiazdą brytyjskiej sceny muzycznej, teraz jednak tak pogrążonego w skupieniu, z inteligentnym wyrazem twarzy i wyłączonego na wszelkie inne bodźce. Pete gdzieś zniknął, za to Himchan nadal stał pod ścianą, obserwując go uważnie. Czuł się jednak coraz bardziej nieswojo, jakby przeszkadzał mu w jakimś swojego rodzaju rytuale, który musiał odbyć sam. Stwierdził, że i tak pewnie nic nie zniszczy, więc powoli szykował się do wyjścia, kiedy usłyszał jego cichy głos:
- A co, jeśli wypiję?
Himchan zamrugał powiekami i podniósł na niego wzrok. Yongguk stał przy eksponacie z misą pełną jedzenia z rękami założonymi na piersiach, uważnie wpatrywał się to w niego, to w Himchana.
- Słucham?
- Co się stanie, jeśli je wypiję? Wezmę ten kawałek mięsa i zapiję nim dzisiejszy podwieczorek? Albo ten kawałek ciasta zamiast wina do kolacji? Nie ma tu żadnej notatki co do skutków ubocznych... Czyli nie ma żadnych, prawda? - jego wzrok zatrzymał się dłużej na jego twarzy. - A może...?
Himchan poczuł dziwny dreszcz ekscytacji na plecach. Nie spodziewał się za nic w świecie takiej reakcji na swoją sztukę. Powoli odepchnął się od ściany i podszedł do niego, spoglądając na misę pełną jedzenia.
- Nikt jeszcze nie zadał mi takiego pytania. - rzekł, nie kryjąc zaskoczenia w głosie. - Nawet żaden z tych pseudo krytyków sztuki. Ludzie zazwyczaj drapią się po głowie i idą dalej, szukając czegoś łatwiejszego do interpretacji.
Yongguk roześmiał się cicho, zadziwiająco grzecznie, czego również Himchan się nie spodziewał. Dlaczego jego głos wywoływał u niego takie dreszcze? Przecież wcześniej oglądał jego występy (przypadkowo), znał kilka piosenek... Dopiero teraz, stojąc przed nim we własnej osobie i rozmawiając, czarował go swoim głosem jak jeszcze nikt.
- Krytycy nigdy nie są najmądrzejsi. Czy to sztuki, czy muzyki, to bez znaczenia. Przyzwyczajeni są do sztywnych ram i klasycznego odbioru, podczas gdy... Cóż. Nie wszyscy chcą być tak klasycznie nudni, prawda?
Himchan pokiwał nieznacznie głową i odburknął coś pod nosem. Zapadła cisza, która nie była jednak ani trochę niezręczna. Yongguk skupił się na eksponacie, wyraźnie zastanawiając się nad jego znaczeniem i przesłaniem, a Himchan obserwował go w milczeniu. Trwać to mogło około pięć minut, nim raper niespodziewanie zapytał:
- Słuchaj... mogę wypić to ciasto? Wygląda na smaczne.
Himchan prychnął nieznacznie.
- Mój eksponat?
- Proszę. Sprawdę jego skutki uboczne.
- Nie ma mowy.
Yongguk pogrzebał w kieszeniach i wyciągnął z nich plik banknotów.
- Zostawię za nie tysiąc funtów.
Himchan otwierał i zamykał na przemian usta, jak ryba wyjęta z wody. Nie wiedział, co ma na to odrzec, czy już może się obrazić czy nie. Miał już powoli gotową odpowiedź, kiedy niespodziewanie stanął za nim Pete i powiedział rozbawionym głosem:
- Daj mu to ciasto. Nie jest przyzwyczajony do niedostawania tego, czego chce.
Ten ponownie podniósł wzrok na rapera, mrużąc delikatnie oczy. Yongguk uśmiechnął się promiennie i sięgnął po kawałek ciasta, zapobiegawczo kładąc plik banknotów obok eksponatu. Przez ciało Himchana przetoczyła się niezwykła mieszanka uczuć: od irytacji i poczucia kompromitacji, po zafascynowanie tym człowiekiem i jakąś niebezpiecznie dziwną chęć poznania go lepiej. Obserwował jak opuszczał jego wystawę z obietnicą przyjścia na następną, o ile tylko nagrania mu na to pozwolą. Pete wyglądał na niesamowicie zachwyconego faktem, że ktoś taki jak Bang Yongguk zgodził się tu z nim przyjść.
- Zobaczysz, na pewno powie komuś o twojej wystawie, a ten ktoś komuś jeszcze i ostatecznie na otwarciu zejdzie się cała śmietanka. - powtarzał, cały w skowronkach. Himchan pomrukiwał tylko, udając zainteresowanego, podczas gdy jego myśli krążyły zupełnie gdzie indziej.
- Hej Pete... - powiedział pewnego razu, poprawiając rękaw swetra. - Myślisz, że...
- Hm?
- Yongguk byłby w stanie... No wiesz. Zapewnić mi patronat artystyczny...?
Pete spojrzał na niego z podniesionymi w wyrazie zdziwienia brwiami.
- Mówisz o dofinansowaniu?
- Poniekąd.
"Skoro już tu przylazł, to mógłby się na coś przydać" - dodał w myślach, chociaż nie do końca o to mu chodziło. Chciał za wszelką cenę utrzymać kontakt z tym człowiekiem, pieniądze były kwestią poboczną, chociaż oczywiście też ważną. Pete burknął coś cicho pod nosem, gładząc palcami swoją gestą brodę, z której był oczywiście niezwykle dumny.
- Warto spróbować... Czemu nie... Chyba naprawdę cię polubił...
Himchan miał taką nadzieję.








Yongguk spędzał w Indiach już drugi tydzień, kiedy niespodziewanie otrzymał list. Starannie zapakowany w brązową kopertę, dokładnie zaklejony, zaadresowany pięknym, lekko ukośnym pismem. Przez moment zastanawiał się, kto, dlaczego i w jaki sposób zdobył jego adres tutaj. Przyjechał do tego kraju aby odpocząć, nabrać sił i weny przed nagrywaniem następnego albumu, chociaż początkowo chciał wybrać do tego celu zachodnie wybrzeże USA, to Namjoon bardzo nalegał właśnie na Indie. Jako entuzjasta tamtejszej kultury, zwolennik zbawiennego wpływu medytacji i im podobnych bardzo podniecił się pomysłem zabrania kolegów w to "święte miejsce". No i Yongguk nie miał wyjścia. 
Nie narzekał jakoś specjalnie. Chociaż nie mieszkali w najlepszych warunkach (do czego zdecydowanie nie był przyzwyczajony) i momentami bardzo śmierdziało z toalety, polubił tutejszy klimat. Namjoon natomiast kompletnie zakochał się w Indiach, nie wyglądał jakby zamierzał opuścić ten kraj w przeciągu najbliższych tygodni.
Yongguk zawsze był wyjątkowo płodnym artystą, dzięki czemu po części zawdzięczali swój sukces. Każdy z ich tria pisał i komponował utwory, jednak niezaprzeczalnie to on miał ich najwięcej na swoim koncie. Często siadali we trójkę w studio późno w nocy, z gotowymi kompozycjami i paczkami Malboro, dyskutując i dopieszczając jego piosenki najlepiej jak potrafili. Tak powstawały hity, ponadczasowe przeboje Peace Beat. Ostatnimi czasy jednak Yongguk, gdy siadał do komponowania, miał przed oczyma tylko jedną osobę. Himchan powracał w jego snach i myślach coraz częściej. Stał się jego nową inspiracją i nawet nie potrafił ukryć jego wpływów w kompozycjach, których jeszcze nie zdążył pokazać reszcie. Może to i lepiej. Będą zadawać niewygodne pytania, jak to oni. "O kim to jest?", "Czemu to takie... inne?", "Wypić ciasto? Od kiedy idziemy w psychodelię?", "Zakochałeś się?" i "A co z Lizzy?"
Właśnie. Lizzy. Dawno nie dzwonił do domu... 
Już dawno przestał tak mocno odczuwać fakt, że posiada żonę. Gdyby nie to, że narodziny dwuletniego obecnie Johna tak wstrząsnęły środowiskiem muzycznym, pewnie by się to nawet nigdy nie wydało. Yongguk nie sprawiał wrażenia człowieka, który chciałby się szybko ustatkować. Wiadomość ta nie schodziła z okładek magazynów przez wiele tygodni, chcąc nie chcąc pomagając w promocji najnowszego albumu Peace Beat. Nie było jednak dla nikogo tajemnicą to, że tak naprawdę Lizzy nie kochał. Ożenił się z nią, bo musiał, bo tak został wychowany, bo tak nakazywało sumienie. Pojawiła się w jego życiu zupełnie przypadkowo, a gdyby nie John... Ślub i wesele nie były jakoś specjalnie wystawne, zaproszonych było niewiele osób. Inaczej jednakże było z narodzinami Johna. Swojego syna Yongguk kochał bezgranicznie i gotów był oddać za niego wszystko co posiada, nawet za cenę własnej kariery. Nie mógł jednak spędzać z nim tak wiele czasu, ile by chciał, czego niejednokrotnie nie potrafił sobie wybaczyć.
W każdym razie, wszystkie te rodzące się powoli pomysły chował do szuflady, starał się o nich nie myśleć, odprężyć się i nabrać sił. I poniekąd nawet mu się to udawało, dopóki nie otrzymał tej paczki. 
Listem tego nie można było nazwać. W środku znajdowała się niewielka karteczka, na której napisano "na końcu zostaje zawsze wiatr" w języku koreańskim. Nic więcej. Żadnego adresu zwrotnego, podpisu, czegokolwiek. Yongguk nie musiał się jednak długo zastanawiać, aby wiedzieć, od kogo ta paczka. I momentalnie cały bagaż świeżych emocji i pragnień wysypał się na niego ze zdwojoną siłą.
Bardziej, niż treść tej dziwnej karteczki, interesował go fakt, skąd znał jego tutejszy adres. Ani Namjoon, ani Jiho nie znali Himchana, a już tym bardziej nie mieli z nim takiego kontaktu, aby podawać swój, bądź co bądź sekretny, wakacyjny adres. Po głębszym zastanowieniu zaczął podejrzewać, że to sprawka Pete, który zawsze w jakiś dziwny i niezbyt jasny sposób zdawał się docierać do największych tajemnic i zdobywać dla Himchana wszystko to, o czym sobie zamarzył.
Wtedy właśnie dotarło do niego to, że Himchan był wręcz niemożliwie rozpieszczony. Bardziej, niż on sam. W pewnym sensie było to nawet pociągające, a Yongguk zaczął się zastanawiać, jak wiele innych rzeczy jeszcze ich łączy. Obaj tworzyli sztukę, chociaż w nieco innym znaczeniu, obaj ją kochali. Byli w tym samym wieku, pochodzili z obcego kraju, byli oczytani, wykształceni, gustujący w tej samej płci... I co robić w zaistniałej sytuacji?
Yongguk co jakiś czas wyciągał niewielką kartkę ze swojego notesu i patrzył na nią; na te kilka słów, zapisane eleganckim pismem, która w niejasnych okolicznościach przemierzyła pół świata, aby trafić właśnie w jego ręce. Dopiero teraz mógł się skupić na próbach znalezienia sensu w tych słowach, próbując znaleźć rozwiązanie w literaturze, sztuce, religii, historii, mitologii, bezskutecznie. Z ciężkim westchnięciem odkładał kartkę na miejsce i dołączał do reszty podczas porannej i wieczornej medytacji, aż do dnia powrotu.










Wiadomość, o powrocie Peace Beat do studia i pracach nad nowym albumem pojawiła się w mediach wyjątkowo szybko. Od ostatniego wydawnictwa minęło już trochę czasu i cały świat dosłownie zgłodniał nowej muzyki Trójki z Korei Południowej. Ich manager doskonale zdawał sobie z tego sprawę, wyznaczył im sztywne godziny pracy, podczas których nie mogli pod żadnym pozorem opuszczać studia. Nie powstrzymało to jednak Himchana od przypominania Yonggukowi o własnym istnieniu. Pod koniec pierwszego tygodnia nagrań dostarczono mu kolejną paczkę, w takiej samej kopercie, zaadresowaną identycznym, starannym pismem.
- List? - Jiho uniósł pytająco brwi znad swojej konsoli, obserwując jak Yongguk wyciąga z koperty nieco większą tym razem kartkę. - Pocztę fanowską możesz czytać w domu.
- To nie... - zaczął, ale urwał, gdy odczytał treść listu. Znowu była wyjątkowo krótka. Początkowo nie potrafił jej rozszyfrować, dopiero po chwili dotarło do niego, że to adres. Adres, data i godzina. Czyżby Himchan zapraszał go do siebie...? Tak nagle...?
- Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha. - Namjoon poklepał go po ramieniu, jednocześnie z całych sił próbując nie zaglądać w korespondencję swojego przyjaciela. Yongguk szybko spakował list z powrotem do koperty i wsunął między swoje notatki.
- To nic takiego - odparł niemal od razu. - List od rodziny... Będę chyba zmuszony niedługo ich odwiedzić. No nieważne. Na czym to stanęło?
Jiho mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i wrócił do przeglądania tekstu piosenki, który dostarczył im Yongguk. Od razu zauważył, że przyjaciel musiał być mocno natchniony. Utwór przepełniony był nawiązaniami, których momentami on sam nawet nie potrafił odszyfrować, jednak już podczas czytania linia melodyczna sama układała się w głowie i cała trójka zgodna była co do tego, jak ma to ostatecznie brzmieć. Nigdy wcześniej im się to nie zdarzyło. Manager momentalnie wziął to za dobry znak i zmniejszył im nieco ilość godzin do przesiedzenia w studio. Namjoon i Jiho byli za to Yonggukowi dozgonnie wdzięczni.










Himchan mieszkał w niewielkim, nowoczesnym mieszkaniu niedaleko centrum Londynu. Budynek był podzielony na dwie części, przedzielone łukiem prowadzącym na plac. W tym łuku znajdowało się właśnie jego mieszkanie. Yongguk stwierdził, że lokalizacja idealnie do niego pasuje. Nie potrafił sobie wyobrazić innego, bardziej ostentacyjnego miejsca, w którym ten mógłby zamieszkać. 
Mieszkanie miało osobne wejście i prawdopodobnie było piętrowe. Himchan przywitał go w białej koszuli, niedbale wciśniętej w jasne spodnie. Był na bosaka, na lewej kostce widniała delikatna, złota bransoletka. 
- Jesteś. - rzekł tylko, nim wpuścił go do środka. Nie wyglądał na zaskoczonego. Wprost przeciwnie, zupełnie jakby się go spodziewał. Yongguk, nieco nieśmiało, przekroczył próg mieszkania, rozglądając się dookoła. Biel, niemal steryna biel. Nie znajdowało się tam zbyt wiele mebli, miejsce zajmowały głównie płótna, niektóre czyste a inne już zamalowane. Na stoliku w salonie stał imbryk i dwie filiżanki na herbatę. Miał rację, pod ścianą piętrzyły się schody na pięterko, gdzie najwyraźniej znajdowała się sypialnia.
- Um... cześć. - powiedział, przelotnie na niego spoglądając. Himchan wskazał mu pufę przy stoliku, każąc się rozgościć. Samemu nalał herbaty do filiżanek i zmierzył go uważnym spojrzeniem.
- Wyglądasz, jakbyś jeszcze nic nie jadł. Mam ryż z konfiturą. Chcesz?
Nim zdążył odrzec, Himchan już stał w kuchni i nakładał jedzenie na talerze. Dopiero teraz do Yongguka dotarła ta niesamowita wręcz cisza. Przez całe swoje życie każdy dom w jakim miał przyjemność przebywać, wypełniała muzyka. Nieważne, czy to był dom rodzinny w Incheon, czy mieszkanie w akademiku w Seulu, czy w końcu własny apartament w Londynie. Każde z tych miejsc nigdy nie doświadczyły aż takiej ciszy w środku dnia. Po raz kolejny rozejrzał się nieśmiało po pomieszczeniu i odebrał od Himchana parujący talerz z ryżem.
- Dziękuję...
- Coś nie tak? - spytał, ponownie przysiadając na swoim miejscu. Sam nie tknął swojego ryżu, popijając tylko herbatę od czasu do czasu. Yongguk pokręcił głową i odparł:
- Nie, tylko... Strasznie tu cicho.
- Och. No cóż. Pewnie nie jesteś przyzwyczajony, co? - podarował mu jeden ze swoich najbardziej czarujących uśmiechów, na co serce Yongguka dziwacznie podskoczyło w piersi. Nigdy przedtem w swoim życiu nie czuł nic podobnego.
- No... Można tak powiedzieć... - odparł, drapiąc się po głowie. - Nie lubisz muzyki?
Himchan odstawił herbatę na stolik i roześmiał się cicho. Jego śmiech przywodził na myśl szelest liści i był niemożliwie wręcz atrakcyjny. Yongguk poczuł, że mimowolnie się poci.
- Ja? Nie lubię muzyki? Yongguk, studiowałem ją na uniwersytecie w Seulu.
- Och. - nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Wlepił wzrok w swoją herbatę, czując na sobie jego spojrzenie. Himchan momentalnie sięgnął po pilot, włączając nią niewielkie radio stojące w rogu pokoju. Pomieszczenie natychmiastowo wypełniła delikatna, w całości instrumentalna muzyka, na dźwięk której Yongguk podniósł od razu głowę.
- Co to takiego? - spytał, nie rozpoznając melodii. Himchan zareagował nieśmiałym uśmiechem i odparł, jednak dopiero wtedy, gdy melodia dotarła do końca:
- To moja kompozycja. Nazywa się Wiatr. - widząc jego zdziwioną minę, roześmiał się i dopił herbatę do końca. - Jestem multi instrumentalistą. Potrafię grać na niezliczonej ilości instrumentów, od gitary i pianina, po te tradycyjne, pochodzące z naszych stron, których nazwy już dawno zapomniałeś. - wypowiedziane przez niego słowa "z naszych stron" brzmiały niezwykle sentymentalnie, zupełnie jakby były jedyną rzeczą kojarzącą się z Koreą, za którą ten tęsknił. Yongguk tak bardzo skupił się na jego osobie, że nie zauważył, kiedy w pewnym momencie przeszli na koreański. Tak dawno nie używał tego języka...
- Czyli... komponujesz... - powiedział sam do siebie. - Niesamowite... I pewnie nienawidzisz naszej muzyki, co?
- Nie do końca. Nie jest taka zła. Znaczy, czasami z waszych ust wydobywa się naprawdę niezrozumiały, pijacki bełkot, który muszę sobie rozpisywać, melodyjnie też często nie zachwyca, ale nie jest tragicznie. Zasłużyliście na swoją sławę. - odparł, odchylając się nieco do tyłu.
- Aha...
- Nie wszystko, co komercyjne, jest beznadziejne Yongguk. Czerpię dużo z komercyjnej sztuki, chociaż sam jej nie tworzę. Myślisz, ze gdyby nie ona, to którakolwiek z moich wystaw by powstała? - pokręcił głową. - Muszę znać sztukę komercyjną, aby tworzyć anty sztukę.
- Wojownik kontrkultury - Yongguk parsknął cicho, na co Himchan westchnął i dodał:
- Powiedzmy, że można mnie tak nazwać.
Yongguk dojadł ryż i podziękował, dopijając herbatę. Z radia poleciała kolejna kompozycja, tym bardziej była to bardzo przyjemna dla ucha, gitarowa wariacja. W tle rozbrzmiewał głos Himchana, który brzmiał niezwykle surowo, lecz idealnie dopasowywał się do całości. Yongguk poczuł ciarki na plecach.
- Słuchaj, mogę tu zapalić? - spytał, poprawiając się na pufie. Himchan pokiwał głową, po czym podniósł się ze swojego miejsca.
- Poczekaj, przyniosę coś mocniejszego do picia. Może być wino?
Yongguk ochoczo przystał na tę propozycję. Gdy Himchan wrócił z winem i popielniczką, przeniósł się już z niewygodnego siedzenia na podłogę i bawił się swoją paczką Malboro. Himchan po sekundzie namysłu rozsiadł się obok niego, darując sobie szukanie kieliszków. Z radia leciała kolejna kompozycja, tym razem składająca się z cichego szeptu i delikatnych dźwięków sitar. Yongguk roześmiał się głupawo.
- To kojarzy mi się z Namjoonem.
Himchan uniósł pytająco brwi.
- Namjoonem? A co on ma do tego?
- Sitary. Uparł się, by znalazły się na nowym albumie. Nie brzmią źle, tak naprawdę to całkiem nieźle komponują się z nowym materiałem, ale... - spojrzał na niego, zaciągając się papierosem. - Może ty byś na nich zagrał, co?
- Ja? - roześmiał się. - Myślisz, że to dobry pomysł? Nawet nie wpuszczą mnie do studia.
Yongguk mruknął coś tylko pod nosem, kiwając głową. Himchan miał rację. Nikt z zewnątrz nie miał wstępu do studia Peace Beat, podczas gdy ci ciężko pracowali nad nowym materiałem. Dym papierosowy coraz gęściej unosił się nad ich głowami, jednak żaden z nich nie podniósł się, aby otworzyć okno. Z czasem i butelka wina zaczęła powoli ukazywać swoje dno, a taśma z kompozycjami Himchana dotarła do końca. W pomieszczeniu ponownie zapanowała cisza. Gospodarz powoli podniósł się do siadu i sięgnął po pilot, jednak Himchan zatrzymał go w połowie ruchu.
- Nie. Zostaw. Tak jest w porządku.
Jednak nie potrafił tak egzystować w zupełnej ciszy. Dlatego gdy Himchan to wyczuł, zaczął momentalnie opowiadać mu o swojej sztuce. Wspomniał o tym, że potrzebował kogoś, kto będzie finansował jego projekty, a pomimo kontaktów Pete nie potrafi znaleźć nikogo nieodpowiedniego. Zadbał o frustrację w głosie i o to, aby jego kolano notorycznie ocierało się o udo Yongguka. Ten w pewnym momencie mu przerwał i zgasił niedopałek papierosa.
- Nie martw się. Ja się tym zajmę. Mam dość pieniędzy, pora przeznaczyć je na coś pożytecznego.
Himchan wewnętrznie tryumfował.
Rozmawiali jeszcze długo, głównie o sztuce i muzyce. Yongguk czasami napomykał coś o swojej rodzinie w Korei, milcząc jednak na temat żony i syna. Himchan nie pytał. W pewnym momencie ręka rapera samoistnie spoczęła na udzie artysty, obaj poczuli ten charakterystyczny dreszcz na skórze, który był doświadczeniem tak nowym i ekscytującym, że nie mieli zamiaru poprzestać tylko na tym. Gdy ich spojrzenia spotkały się, Yongguk doznał wrażenia, jakby zabrakło mu tchu.
- Słuchaj. Myślisz, że powinniśmy...?
- Tak - Himchan natychmiast mu przerwał, niemal przenikając go wzrokiem. - Tak, to chyba odpowiednia pora.
Tej nocy powstało kilka piosenek. Wypili jeszcze jedną butelkę wina, całe mieszkanie wypełniło się dymem papierosowym, podczas gdy oni siedzieli, pochyleni nad prowizorycznym sprzętem Himchana, pisząc i nagrywając niezwykłe wręcz kompozycję. Byli z nich tak zadowoleni, że nie potrafili przestać się uśmiechać. Himchan grał, Yongguk rapował, czasami zamieniali się rolami, momentami ich głosy tworzyły harmoniczną, niezwykłe wręcz brzmiącą całość, której Yongguk jeszcze nigdy wcześniej nie doświadczył z Peace Beat. Gdy zaczęło świtać, opadli na sterylnie pościelone łóżko Himchana i ponownie na siebie spojrzeli. Sekundę później trwali w ciasnym uścisku, ubrania wylądowały na podłodze, a całe pomieszczenie wypełniło się głośnymi jękami młodego artysty.
Yongguk mógłby przysiąc, że nigdy w życiu nie słyszał piękniejszej muzyki.

2 komentarze:

  1. Nie jestem pewna jak to skomentować, nie mam teraz głowy do tego, ale zostawię tu chociaż dowód, że przeczytałam, i to z przyjemnością. Bardzo podobała mi się przedmowa, może w koncu zmotywuje mnie do bliższego poznania Beatlesów. A cały ff przepełniony sztuką w różnej formnie to miód na serce!
    Czekam z niecierpliwością na następną część~

    OdpowiedzUsuń
  2. Połączenie dwóch artystycznych dusz jest bardzo ciekawym wątkiem,dlatego będę czekać na dalszy rozwój opowiadabia :D

    OdpowiedzUsuń