środa, 29 kwietnia 2015

Lukrecja







Himchan miał szesnaście lat, gdy poznał Sungwona.



Był jeszcze dzieckiem, fakt. Być może nie wiedział, czego chce, ale kto w tym wieku jest tego na sto procent pewien. Nawet, jeśli mogło mu się coś wydawać, to tak naprawdę nie musiało tak być. Specyfikę jego psychiki poznamy dopiero wtedy, gdy przyjrzymy się kilku ostatnim miesiącom jego życia, przepełnionymi morderczą dietą, ćwiczeniami, i niezliczoną ilością tabletek odchudzających. Himchan był słaby nie tylko fizycznie, ale psychicznie. W takim właśnie stanie zastał go pewnego dnia Kim Sungwon.
Mężczyzna zaintrygował go nie tylko wyglądem (gdyż przypominał bardziej żołnierza niż właściciela salonu samochodowego), ale również całą swoją egzystencją. Wydawała się być całkowicie niedbała, zupełnie jakby robił komuś łaskę, że żyje. Na jego twarzy nigdy nie gościł uśmiech, nawet jeśli Himchan robił coś, co mu się wyjątkowo podobało. Jednak chłopak nie narzekał. Czuł się dobrze w tym związku, delikatny dreszcz który towarzyszył mu przez cały okres jego trwania upewniał go w przekonaniu, że wie, czego chce.
Himchan przede wszystkim pokochał jego tatuaże. Było ich tyle, że rzadko kiedy potrafił je zliczyć. Nigdy w życiu nie poznał też znaczenia ich wszystkich, czego okropnie żałował. Mimo wszystko. Tatuaże stały się dla niego wyznacznikiem. Może nie koniecznym, ale w pewien absurdalny sposób wskazywały mu drogę. 
Jedna, jedyna na świecie rzecz sprawiała, że Sungwon się ożywiał, pokazywał światu swoją prawdziwą twarz. Chłopak żałował, że on sam nie mógł tego sprawić, w pewnym sensie był nawet zazdrosny o te cholerne wyścigi samochodowe na wyłączonym z ruchu pasie autostrady pod miastem. Mimo to przychodził niemal na każdy z nich, oglądał, życzył wszystkiego dobrego i obserwował, jak za każdym razem mężczyzna cudem unika banalnej w swojej nieoryginalności śmierci. Parę razy Himchan miał nawet okazję siedzieć obok niego. Doznawał wtedy wrażeń tak skrajnych, jak skrajne były jego uczucia do tego mężczyzny. Momentami go nienawidził za to, że nie było go przy nim, kiedy naprawdę go potrzebował. Innym razem kochał tam mocno, że sama myśl wydzierała w sercu ogromną dziurę. Wzloty i upadki samochodu, zapach palonej gumy i benzyny, silna woda kolońska Sungwona i ten charakterystyczny, cierpki zapach rozczarowania...
Odgłos nadjeżdżającej karetki wyrwał go z zamyślenia. Przez całe jego ciało przeszedł dreszcz, jednak tak różny od tego, do którego zdążył się przyzwyczaić. Ulga na szczęście nadeszła szybko, gdy poczuł te silne ramiona obejmujące go od tyłu, przerażone i drżące jak jego własne. Znienawidził słowa, które wtedy usłyszał. Wiedział, że nakazywał je zdrowy rozsądek, a także dowodziły tego, jak Sungwonowi na nim zależało... Ale nie powstrzymało to upadku wciąż jeszcze wrażliwego serca chłopaka, które przecież wcale o tak wiele nie prosiło. 
Himchan nigdy nie potraktował tego "uciekaj i nie szukaj mnie więcej" jako wyznanie miłości, czy nienawiści. Tak naprawdę nie chciał się zastanawiać nad tym, czy istnieje jakieś głębsze znaczenie tych słów, czy Sungwon po prostu nie wiedział, jak inaczej powiedzieć, że nie chce go już dłużej krzywdzić. 
Odszedł więc. I nie szukał go więcej, nie pytając już nigdy nikogo, co się z nim dzieje. Wyprowadzka, zmiana szkoły, a także całkowite skupienie się na nauce na moment odcięło Himchana od wspomnień, marzeń i snów. Przez kilka lat Sungwon był dla niego postacią z bajki, ale nie księciem. Książęta nie mają przecież skóry pokrytej tatuażami.





Himchan miał dwadzieścia lat, gdy poznał Minho.

Los potrafi być czasami bardziej ironiczny, niż mogłoby się to wydawać. Czasami człowiek buduje mury, które jedno pchnięcie potrafi roznieść w drobny pył, a my zostajemy sami. Nadzy, odsłonięci przed wszystkim, co może nas jak najdotkliwiej zranić. Tym murem miał być wyjazd do Nowego Jorku na studia, co było chyba największym marzeniem Himchana przez lata. Jak przystało na zwyczajnego nastolatka, zakochał się w tym mieście przez filmy i książki ale pod koniec liceum przestało to być jedynie dziecięcą fascynacją kulturalną. Z całego serca zapragnąć żyć w tym mieście, nawet za tak ogromną sumę pieniędzy, którą był zmuszony wydawać na czynsz, czesne i jedzenie w tym mieście.
Nowy Jork jest drogi.
Nowy Jork jest glamour.
Nowy Jork jest stworzony dla Kim Himchana.
Nic więc dziwnego, że od razu się tam odnalazł. W przeciągu niecałego miesiąca poznał każdą ulicę, zaułek, budynek, który był warty zainteresowania. Jego angielski nie miał sobie nic do zarzucenia. Wszystko wydawało się toczyć w dobrym kierunku, studia i imprezy zajmowały cały jego czas, co było w pewien sposób spełnieniem jego marzeń. Ale problem polegał na tym, że Himchan wciąż nie do końca rozumiał to, czego chce.
Czystym przypadkiem znalazł się na przyjęciu w jednym z droższych hoteli w mieście. Czystym przypadkiem kręcił się przy bufecie akurat w momencie, w którym Minho się przy nim pojawił. I, oczywiście, całkowicie czystym przypadkiem właśnie na jego spodnie wylał całego swojego szampana.
Nieważne, czy to los, czy jego własny spryt i niezdarność lecz w wyniku wielu wydarzeń które chwilę później nastąpiły, jeszcze tej nocy wylądowali razem w łóżku. Zupełnie tak, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. Jakby wszystko, co obaj robili przez całe życie, miało się skumulować właśnie w tym momencie. Minho nie był o wiele starszy od niego, mógł mieć niespełna ponad 26 lat (co przecież w porównaniu z Sungwonem było niczym). Lecz kiedy Himchan ujrzał jego tatuaż na plecach, podświadomie już wiedział, że to nie przypadek... Ogromny wąż ciągnął się przez prawie całą ich powierzchnię, czarny język lizał mężczyznę po karku. Chociaż czuł, że nie powinien, zatracił się całkowicie w jego dotyku i magii Nowego Jorku.
Minho był wręcz bajecznie bogaty. Nie było w tym nic dziwnego - oprócz sieci hoteli, jego rodzina posiadała też salony piękności i restauracje. Himchan nigdy nie pytał, jak wielki jest jego majątek - nie musiał. Widział to doskonale po luksusach jego apartamentu (do którego szybko się wprowadził), drogich garniturach, złotych zegarkach i eleganckich limuzynach mężczyzny, a także po prezentach, jakimi go obdarowywał przynajmniej raz w tygodniu. Czuł się z tym nieco nieswojo, jeszcze nikt nigdy nie traktował go w... taki sposób. Zupełnie jakby był najważniejszą osobą w mieście, ba, na świecie. Minho nie musiał pytać, być może domyślił się sam, że chłopak uwielbiał drobne, ale ekskluzywne dodatki. Jednak to, z czego Himchan cieszył się najbardziej, to jego uśmiech.
Cieszył się, że to on go wywoływał. Że nareszcie był to w stanie zrobić. To było jak spełnienie marzenia, którego nikt nigdy nie rozumiał (a przynajmniej nie Sungwon). Kiedy dzwonił do rodziców od razu mówił im, jak bardzo jest szczęśliwy. Wierzył w to, że jest i tak już pozostanie. Nie zadał sobie niestety jednego, fundamentalnego wręcz pytania - czy czuł się przy Minho bezpiecznie?
Mężczyzna był uzależniony od narkotyków. Może to przez stres, zapracowanie, znajomości, tryb życia, cokolwiek. Himchan nie bardzo chciał poznać powód, chciał tylko znaleźć odpowiedź na pytanie, jakim cudem on potrafił to tak dobrze ukrywać. Pierwszy raz przyłapał go na tym dopiero miesiąc po ich pierwszym spotkaniu. Potem widywał go z kokainą regularnie, Minho przestał się kryć, nawet próbował go częstować... 
Chłopak ostatkiem sił odmawiał i wracał do domu. Kolejne noce, których nie przesypiał.
Minho po narkotykach nie był już taki sam, to zrozumiałe. Na początku w ogóle nie poznawał Himchana. Potem błagał go, aby zwrócił mu kogoś, o kim chłopak nigdy w życiu nie słyszał. Prawdę powiedziawszy Minho po narkotykach stawał się prawdziwym sobą. Dopiero wtedy Himchan zaczął zauważać, ile rzeczy on tak naprawdę przed nim ukrywał.
Tym razem to on odszedł, nie chcąc więcej słuchać obietnic, których mężczyzna i tak nie dotrzyma, słów, które tak naprawdę znaczą co innego i wyznań, które dotyczą zupełnie kogoś innego. Skończył studia. Wrócił do Korei. Zapomniał o Nowym Jorku i już nigdy, przenigdy w życiu tam nie wrócił.





Himchan miał dwadzieścia cztery lata, gdy poznał Yongguka.

Cudem było to, że mężczyzna był od niego starszy o niecały miesiąc. Mimo to przebywając w jego towarzystwie czuł różnicę co najmniej kilku pokoleń, zupełnie jakby jego własne, wyższe wykształcenie na nic się nie zdało. Yongguk potrafił zgasić jego zapał jednym spojrzeniem, ruchem dłoni, cichym westchnięciem, wręcz czymkolwiek. Nonszalancja, spokój i harmonia, które składały się na postać tego jednego faceta były przytłaczające, ale tak rozkosznie tajemnicze, że automatycznie przyciągały go do niego jak magnes. Himchan pierwszy raz w życiu poczuł, że ktoś posiadł go tak naprawdę, do końca, całkowicie i niezaprzeczalnie. Zdawał się przy nim nie myśleć w taki sam sposób jak dotychczas, zupełnie jakby w przeciągu kilku tygodni dorósł i podzielił swoje życie na dwa etapy; przed Yonggukiem i po Yongguku. 
A co było pomiędzy?
Obserwując go dokładnie zauważa się, że nie jest on człowiekiem XXI wieku w pełnym tego wyrażenia znaczeniu. Wszelkie przemiany, które zachodziły dookoła, źle na niego działały. Były dni, kiedy nie wychodził z domu, zamykał się w swoim pokoju i pisał teksty, które potem albo palił, albo zamykał na klucz i o nich zapominał. Innym razem dzwonił do Himchana w środku nocy i wręcz błagał go, aby do niego przyjechał, bo nie dożyje rana bez niego. Jeszcze kiedy indziej znikał na całe noce i pojawiał się dopiero ranem tak, jakby kompletnie nic się nie wydarzyło. 
Dekadentyzm Bang Yongguka był na tak zaawansowanym poziomie, że w obliczu osobistego kryzysu zdarzało mu się podnieść na Himchana rękę. Czasem z wyjątkowo błahych powodów, czasem nawet z ich braku. To nie tak, że traktował go jak worek treningowy, przedmiot na którym może się wyżyć, zdecydowanie nie. Być może Bang Yongguk nareszcie kochał go aż za mocno i był przez to zły, zarówno na siebie jak i na niego. Słynna zasada, że "romantyk nie powinien się żenić, a dekadent tym bardziej kochać" rozbrzmiewała w jego głowie przez długie godziny po tym, jak Himchanowi w końcu udało się zasnąć. Patrzył na niego i wiedział, doskonale wiedział to, że ten świat na niego nie zasługuje. On sam, Bang Yongguk być może tak; w końcu był poetą, ratował społeczeństwo przed chroniczną głupotą (a przynajmniej starał się), ale on sam nikogo nie zbawi. To już nie te czasy.
Może kilkadziesiąt lat temu jeszcze byłby w stanie mu pomóc...
Himchan jego tatuaże zapamiętał najbardziej. Dokładnie poznał historię każdego z nich, wylał nad nimi miliony łez, ale to i tak nie uchroniło go od bólu, zarówno fizycznego jak i psychicznego. Paradoksalnie chociaż w końcu znalazł osobę, która go kochała, nie mógł, nie potrafił z nim zostać. Nie wiedział, co się stało z Bang Yonggukiem. Pewnego dnia po prostu zniknął, rozpłynął się w powietrzu, zostawiając po sobie tylko kilka zdjęć i swój własny tomik poezji.
Jedyny egzemplarz jaki istniał.




Himchan miał dwadzieścia siedem lat, gdy poznał Jongupa.

W tym wieku człowiek myśli, że nic już nie jest go w stanie zaskoczyć. Miał stałą pracę, w miarę wysokie dochody, ładne mieszkanie i powoli podnosił się po katastrofie psychicznej, jakim był dla niego związek ze spóźnionym dekadentem. Wydawało się, że wszystko zmierza ku lepszemu, że w końcu odnalazł swoje miejsce i nie musi niczego szukać... Nie był już przecież dzieckiem. Ludzie w wieku dwudziestu siedmiu lat doskonale wiedzą, czego chcą i jak do tego dążyć. Problem polegał na tym, że Himchan sam sobie nie umiał tego wytłumaczyć.
Jongup pojawił się na jego drodze niespodziewanie; kiedy biegł, spóźniony, na parking w kierunku swojego auta, ten właśnie usiłował go ukraść. Jedynym powodem dla którego Himchan nie zadzwonił wtedy na policję był jego tatuaż - gałąź cierniowa ciągnąca się od ramienia do ramienia przed obojczyki. Patrzył na niego przez dziesięć minut, całkowicie zapominając o pracy czy fakcie, że stoi przed nim niedoszły złodziej. Był młodszy, zdecydowanie, chociaż dobrze zbudowany i widocznie mocno doświadczony przez życie. Jedyne, do czego mógł się w tamtym momencie zmusić, to zaproszenie go na śniadanie. Tak po prostu. 
Tym razem początek związku nie był ani szybki, ani gwałtowny, zupełnie jakby w tej kwestii los dał sobie spokój i pozwolił im działać po swojemu. Początkowo Himchan tylko mu pomagał - znalazł Jongupowi pracę, przychodził posprzątać w weekendy, gotował posiłki, rozmawiał. Wszystko wydawało się nieuchronnie zmierzać ku jednemu - pomimo dość młodego wieku Jongupa (22 lata), Himchan nie potrafił inaczej i pozwolił mu przejąć całkowitą kontrolę dosłownie nad wszystkim
Myślał, że przez ten stosunkowo długi czas zdążył już go dokładnie poznać. Przy dłuższej rozmowie Jongup zawsze okazywał się przemiłym, nieco zagubionym chłopcem o przepięknym uśmiechu, do tego tak silnym, że zwykły człowiek nie jest sobie w stanie tego wytłumaczyć. Himchan sądził, że jest podobny, o ile nie taki sam w łóżku. Można się więc domyślić skali jego zdziwienia, gdy został siłą (a przypomnijmy - chłopak nie miał jej mało) przywiązany za nadgarstki do ramy mebla, pozbawiony ubrań i wzięty. Bez przygotowania, słodkich słów otuchy, wycierania kciukiem łez z policzków i słodkich pocałunków. Po pewnym czasie się do tego przyzwyczaił, ba, nawet to polubił. Problem polegał na tym, że Jongup się zmienił.
Posiadanie kogoś na własność całkowicie odmieniło jego charakter. Stał się chamski i pyskaty, zapomniał słów "proszę" i "dziękuję", w jego słowniku istniało tylko "chcę". Po doświadczeniach z Yonggukiem Himchan bał się zrobić cokolwiek. Nie miał pojęcia, jak skończyłoby się zwrócenie mu uwagi. Słyszał od niego określenia na siebie, które nigdy w życiu nie przyszłyby mu do głowy. Powoli zaczynał domyślać się znaczenia gałęzi cierniowej na jego skórze. To ona trzymała go przy nim i nie pozwalała się wyrwać. Jeśli Himchan chociaż spróbuje to zrobić, umrze. I to będzie jego koniec. 



Czy został więc z nim na zawsze? Oczywiście, że nie. Jongup trafił do więzienia po pięciu latach ich związku, a Himchan ponownie wyjechał, tym razem do Francji. Lecz ten etap jego życia to już materiał na inną historię. Rzecz jedna jest jasna; cokolwiek by nie zrobił, to niebezpieczne fatum zawsze go znajdzie. Każdy z tych mężczyzn zostawił na nim ślad, oderwał jakiś kawałek jego duszy i zabrał go ze sobą, pozostawiając w zamian tyle, ile tylko mógł. Wiedział, że ten proces będzie trwał tak długo, aż nie zostanie z niej kompletnie nic, a on sam wypełni się samotnością, obietnicami, bólem i rozczarowaniem. 
Do samego końca nie wiedział, w którym kierunku podąża i czego tak naprawdę pragnie. A przynajmniej tak mu się zdawało. Uważny obserwator może wysnuć jeden wniosek, który wydaje się wręcz zbyt banalny, ale prawdziwy.
Himchan chce kolejnego paradoksu - miłości, której żaden niebezpieczny facet nie może mu dać. 

7 komentarzy:

  1. Brakowało mi Twojego pisania, tego w jaki sposób Twoje słowa dosięgają duszy ( może brzmi tandetnie, ale inaczej nie wiem jak to określić)
    Szkoda, że porzuciłaś stary blog dla mnie był piękny, ale fakt brak komentarzy nie motywuje. Mam nadzieję, że na tym blogu już nie będziesz czuła się niedoceniana. Dużo weny i czasu na pisanie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak bardzo brakowało mi Twojego pisania, że mało nie spadłam z łóżka, wykonując jakiś dziwny ruch radości (? xd), na wieść, że można Cię gdzieś wyhaczyć~

    Dużo weny życzę, xoxo

    OdpowiedzUsuń
  3. Yey :D Tak się cieszę, że znów piszesz ^_^
    Ff jak zwykle świetny i skrupulatnie napisany. Dziwię się, że tobie się chce.
    W swoich opo przekazujesz tyle emocji, naprawdę można się wczuć. Tyle opisów, za którymi nie przepadam tutaja są ogromnym plusem. Nie wiem dlaczego tak przyjemnie się to czyta. Po prostu jak już zacznę nie mogę oderwać wzroku.
    Życzę dużo weny i czekam następnego postu (*3*)

    OdpowiedzUsuń
  4. dopiero jak sprawdziłam interpretacje tego obrazu to doszedł do mnie całkowity motyw tego opowiadania i podoba mi się ten pomysł jak i całe wykonanie jego. w ogole ciesze sie, ze nie jestem jedyna, ktora dostrzegla w yongguku dekadenta ;-; caly ten fragment o relacji miedzy yonggukiem, a himchanem podobal mi sie najbardziej. wydawaloby sie, ze wszystko zakonczy sie szczesliwie, ale schylkowcy sa zbyt bardzo zagubieni wsrod wspolczesnych norm, aby pozwolic sobie na takie uczucia jak milosc.
    w jakis sposob zostala dokonana przemoc na himchanie, moze nie w znaczeniu doslownym, ale rzeczywiscie ma cos z lukrecji (tak jak to podsumowalas na samym koncu)
    poza tym tatuaze u kazdego z mezczyzn sa ciekawym motywem~
    twoje opowiadania sa naprawde jednymi z moich ulubionych. fakt, ze sa oryginalne i czerpia duzo inspiracji ze sztuki lub filozofii czyni je wyjatkowymi.
    zycze weny, stay strong!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale przemoc na Himchanie była dokonana też i w sposób dosłowny. Przecież Yongguk go bił. To dlatego, że nie potrafił sobie poradzić z uczuciem, którego nie znał, które do niego nie pasowało, którego po prostu nie chciał.
      + Bang prócz dekadenty jest też idealistą, klasycznym przykładem wziętym prosto z Hamleta, ale o tym w innym opowiadaniu :)
      Dziękuję ślicznie ^^

      - Y.

      Usuń
  5. Znowu Twój one shot mnie zasmucił... Cieszę się, że potrafisz wyzwolić we mnie takie emocje. Masz wielki talent.
    Najbardziej podobała mi się historia BangHima, a najbardziej rozczarowała/zdenerwowała/zasmuciła HimUpa. Jong up mnie tu po prostu zdenerwował. Nie polubiłam go tutaj.
    Ogólnie, wszystkie cztery historie były smutne.
    Himchan to ma w życiu pecha...
    Mam nadzieję, że znajdzie w końcu kogoś, kto będzie go kochał i nie zrani go w żaden możliwy sposób.
    Weny~

    OdpowiedzUsuń
  6. woah jesteś genialna! świetnie piszesz!

    OdpowiedzUsuń