czwartek, 21 maja 2015

00:01 [1/3]


15 marca 1940:




- Słyszałem, że w Paryżu jest już całkiem spokojnie. - oznajmił Brian, ukradkiem zgniatając swoją kartę w rogu, korzystając z tego, że właśnie odwrócił uwagę wszystkich od tego gestu. Karta ta była równie brudna jak wszystko dookoła, łącznie z nim samym. Z jakiegoś powodu przez większość czasu Brian odmawiał nawet prysznica - pewnie to przez wieści, których się nasłuchał z Polski i okolic. Chęć życia tego młodego człowieka była aż zadziwiająca, biorąc pod uwagę to, na co się narażał u siebie w kraju. W końcu nie bez powodu go tu wysłano. Youngjin zmarszczył brwi, jako jedyny uważnie obserwując poczynania Brytyjczyka z kartami. Może podzielność uwagi nie była dobrą stroną ludzi tutaj, w przeciwieństwie do niego. Dzięki niej jeszcze udało mu się nie zwariować, więc był za to wdzięczny latom spędzonym na treningu.
- Naprawdę? - spytał z niedowierzaniem Dave, póki co jedyny Amerykanin tutaj. Na początku wszyscy traktowali go jak boga, naśladowali jego akcent, nawet strażnicy zdawali się mieć do niego swojego rodzaju respekt. Szybko jednak stał się kolejnym, szarym więźniem, który do tego dostawał najgorszą pracę do wykonywania ze wszystkich. Starano się, aby jego siekiera zawsze była najcięższa, wóz przeładowany, a kamień największy. Youngjin szczerze mu współczuł, ale przecież nie mógł nic zrobić. Sam jeszcze chciał (mimo wszystko) jeszcze trochę pożyć.
To zadziwiające, jak takie skradzione pomiędzy pracą a snem i marnymi posiłkami chwile potrafiły podnieść jego współwięźniów na duchu. Rozmowy o tym, co się dzieje na świecie, wspominanie rodziny, czy też zwykłe żarciki na temat Rosjan potrafiły bardzo ich do siebie zbliżyć, kilkuminutowe rozgrywki pokera jeszcze bardziej im to ułatwiały, nawet jeśli nie mieli już o co grać. Youngjin bardzo chciał w tym uczestniczyć, chociaż wiedział, że zwyczajnie nie miał jak. Mógł więc tylko słuchać, okazjonalnie kiwać głową, czy też trzymać karty koledze, który właśnie wiązał buta.
- Na szczęście wojna toczy się głównie poza Paryżem. Moja żona jest bezpieczna. - westchnął Francois, opierając brodę na dłoni. Był jednym z tych, którzy kochali rodzinę ponad wszystko i wciąż wierzyli, że do niej wrócą. Nieważne, jak abstrakcyjnie to brzmiało - on przecież prędzej zaharuje się tu na śmierć... Jak oni wszyscy.
Przecież o to właśnie chodziło, prawda?
Gawędzili jeszcze przez moment, Youngjin przysłuchiwał się temu z największą uwagą. Od dawna coś planował, a z tego co słyszał to właśnie to coś miało okazję niedługo się spełnić. Dowiedział się o wymianie strażników, ale z powodu zamieci przez jedną noc będzie ich o połowę mniej, niż zwykle. Po raz kolejny dziękował za tak uważny trening w swojej ojczyźnie - dzięki niemu miał lepszą pamięć, koncentrację i podzielność uwagi niż jakikolwiek inny więzień tutaj. Pewnie właśnie dlatego był jedynym Koreańczykiem tutaj. Szkoda.
- Koniec tego dobrego, do roboty! - zabrzmiał ostry głos strażnika i więźniowie musieli się podnieść z miejsca i z powrotem ruszyć do podkuwania torów. Ta praca miała mimo wszystko dobre strony - Youngjin na pamięć znał trasę kolei transsyberyjskiej, jej każdy przystanek, ceny za bilety i średnią ilość pasażerów. Kolejna rzecz, która mogła się przydać do tego.
Wiedział, że nie ma czasu do stracenia. Musi to zrobić jak najszybciej, inaczej zostanie tu na zawsze... Z tą myślą odebrał młotek od Briana, którego uśmiech w tamtym momencie zobaczył po raz ostatni w życiu.





Ostatnia rzecz którą musiał sobie przypomnieć, to miejsce, gdzie schowano przed wieloma miesiącami jego rzeczy. Nie było tego dużo - kilka ubrań, zapalniczka, portfel, fajka i ukochana czapka. Bez tego jednak nie mógł się ruszyć, od razu by go złapali i zaprowadzili z powrotem do tego miejsca. Musiał zrzucić z siebie ten ohydny strój i to jeszcze przed wyjściem przez bramę. Poczekał więc, aż wszyscy dookoła już zasną, a na dziedzińcu zapanuje całkowita cisza. W oddali słyszał tylko powoli cichnące szczekanie psa które zwiastowało, że strażnicy obecnie patrolują drugą stronę obozu. Idealnie. Z nerwowym uśmiechem na ustach Youngjin wyślizgnął się z pryczy, chwycił swój skromny dorobek i ruszył dobrze znanymi korytarzami w kierunku wolności.
Przez ostatnie miesiące pilnował ich regularnie na wypadek, jakby akurat miała zdarzyć się taka okazja, jak tego wieczora. Innej szansy nie będzie. Korzystając więc ze swojego sprytu i umiejętności ruszył przez niemal klaustrofobiczne pomieszczenia pod obozem, a gdy w końcu dotarł do bramy, wszystko minęło bardzo szybko; szczęk zamka, odgłos ciężkich butów na żwirze, światło latarni uparcie za nim podążające, krzyki strażników, syreny, szczekanie psów i ten głośny krzyk rozdzierający noc:
- Jest godzina 00:01, więzień uciekł z obozu! Powtarzam, więzień uciekł z obozu!




Kolej transsyberyjska mimo wszystko była okropnie... Klimatyczna. Brudna, stara, przepełniona ludźmi z przeróżnych końców Rosji, ogromna, zimna i wszystko inne, co tylko do niej pasowało... Tak, właśnie taka była. Youngjin miał mieszane uczucia, siedząc w jednym z ostatnich przedziałów pociągu do Moskwy. Był głodny, niewyspany, zmarznięty i podejrzany, zresztą jak wszyscy tutaj. Wiedział już jednak, że tutaj nic mu nie grozi - zbyt dużo tu podobnych do niego, nie tylko uciekinierów, ale też nielegalnych imigrantów, biednych ludzi z drugiego końca kraju, czy dzieci jadących do Moskwy za chlebem. Ale on nie zamierzał zostać w Rosji, to zbyt niebezpieczne dla niego. Poza tym musi dokończyć misję. Obiecał, nawet jeśli wszyscy stracili nadzieję...
Przedostanie się z Moskwy gdziekolwiek poza granice nie było proste. Ba, stanowiło barierę wręcz nie do pokonania, ale nie dla tak wprawionego żołnierza jak Youngjin. Najpierw w kontenerze na żywność przedostał się do Petersburga, skąd załatwił sobie szybki transport nad Morze Bałtyckie. Następnie dostał się na nielegalny statek przewożący imigrantów na północ Francji. Cały ten rejs był jedną wielką wyprawą w ciemno, obawiał się go najbardziej, chociaż nie dawał sobie tego po sobie poznać. Statek zajmowała tak wielka ilość ludzi, że on sam ledwo zdołał znaleźć sobie jakiś cichy kąt, gdzie mógł usiąść i pomyśleć, co dalej. Dostał wyraźny rozkaz od dowódcy, nie mógł go zawieść, gdy był już tak daleko. Gdyby tylko go wtedy nie zatrzymano na granicy, już dawno byłby na miejscu... Oby w tym czasie nic się nie stało. Modlił się o to. Po raz pierwszy w życiu naprawdę potrafił.
Czasami wracał myślami do swoich współwięźniów, którzy najprawdopodobniej przez niego już nie żyli. Gdyby nie był przyzwyczajony do realiów wojny, pewnie czułby się okropnie z tym, że z tego powodu zginęli. Ale rozkazy zawsze były siłą wyższą, on był przyzwyczajony do wypełniania ich, nieważne za jaką cenę. Dlatego więc gdy w końcu postawił stopę na terenie Francji, nie marnował wicej czasu, chwytając pierwszy pociąg do Paryża.
W kieszeni starych spodni znalazł odrobinę pieniędzy, więc mógł sobie kupić coś do jedzenia i wynająć marne, brudne i ciasne pomieszczenie na noc, ale wiedział, że długo to nie potrwa. Musiał go znaleźć jak najszybciej, być może właśnie w tym momencie był w ogromnym niebezpieczeństwie. Youngjin nie potrafił sobie przypomnieć opisu jego wyglądu, ale wystarczyły mu tylko te słowa, które wyjątkowo mocno zagnieździły się w jego pamięci:
"Jest przepiękny, Youngjin. Piękniejszy niż ktokolwiek, lub cokolwiek potrafisz sobie wyobrazić..."




17 marca 1940:
Dzień był wyjątkowo mroźny, nawet jak na tę porę roku i nawet jak dla Youngjina, który tyle czasu przecież spędził tam, gdzie spędził. Najchętniej nie ruszałby się ze swojego marnie ogrzewanego pokoiku, ale nie mógł zostać w miejscu. Czas naglił, zostało mu go coraz mniej. Nie wiedział, gdzie ma szukać, postanowił więc zacząć od najbardziej banalnego miejsca - od ulicy.
Wciąż roiło się na niej mnóstwo żołnierzy, przez co atmosfera dookoła była bardzo napięta. Kobiety przechadzające się w towarzystwie dzieci po ulicy wydawały się być szeroko uśmiechnięte i zadowolone, tylko doświadczony obserwator mógł dostrzec w ich twarzach ból po stracie ukochanego męża. Ulice Paryża były bardziej puste niż pamiętał, bardziej brudne, okopcone, podziurawione. Tylko Youngjin zwracał na to uwagę, zasłaniając dokładnie twarz aby nikt nie odkrył jego obcego pochodzenia. Mimowolnie nogi poniosły go do jedynej, nienaruszonej (na razie) dzielnicy w mieście, gdzieś, gdzie nigdy nie spodziewał się go odnaleźć, nie po tym, co o nim słyszał. Ale i tak tam poszedł, błądząc pomiędzy strażnikami, zabezpieczeniami i drogimi budynkami, które i tak wkrótce zostaną zburzone. Co miał do stracenia?
Dookoła było całkowicie cicho. Bogate pozostałości po arystokracji bały się nawet wystawić głowę przez pancerne drzwi aby zobaczyć, kto zakłóca spokój ich małej, bezpiecznej dzielnicy. Youngjin szedł więc spokojnie, przeczucie prowadziło go samo, chociaż on sam się z nim nie zgadzał. Nic logicznego w tym nie było, ale mimo to już po paru minutach zatrzymał się pod drzwiami wysokiego budynku i czekał. Na co? Być może na cud...
Cudy jednak często się zdarzają, dlatego warto w nie wierzyć.
Już chwilę później go ujrzał.
Chociaż okoliczności tego były straszne.

3 komentarze:

  1. Oo zapowiada się naprawdę ciekawie! Nie wiem, co o tym myśleć. Jest ta nuta tajemniczości dlatego czekam na kolejny rozdział.
    Jia you!

    OdpowiedzUsuń
  2. Oo zapowiada się naprawdę ciekawie! Nie wiem, co o tym myśleć. Jest ta nuta tajemniczości dlatego czekam na kolejny rozdział.
    Jia you!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ach, jak tajemniczo~
    Zapowiada się naprawdę ciekawie ^^
    Simba~ Jak miło poczytać coś o nim ^^ i to coś tak dobrego!
    Mimo iż nie przepadam za drugą wojną światową, to z chęcią przeczytam tego fanficka ^^
    Weny życzę~

    OdpowiedzUsuń