sobota, 6 czerwca 2015

00:01 [2/3]





Youngjin wcale nie żył długo. Wprost przeciwnie, zmarł na krótko przed zakończeniem wojny. Mimo całego tragizmu jego sytuacji zdążył być przez te kilka lat szczęśliwy... Utrzymujmy więc, że nie jest to opowieść do końca tragiczna. Nie skończy się w momencie jego śmierci, w nim też się nie zaczęła. Co by to była wtedy za opowieść?
To nie romantyzm. Ani nie modernizm. Czasy są równie ciężkie, ludzie jednak silniejsi. Kim Youngjin nie znał Francji, Europy, tamtejszych ludzi, ulic, języków, zapachu powietrza, jedzenia, obyczajów, waluty. Poruszał się po omacku, ufał swojemu wewnętrznemu przekonaniu, że wie co robi. Intuicja jeszcze nigdy go nie zawiodła, domyślał się więc, że właśnie w tym miejscu go odnajdzie. Syn mężczyzny, który mógł ocalić jego rodzinę. Cena wydawała się być niewygórowana, lecz Youngjin dołożył do niej wiele rzeczy, których nie musiał. Zdarzenia losowe lub zgrabnie zaplanowane przez strażników jego okręgu, których mężczyzna nie przewidział podczas zawierania umowy. Youngjin miał go tylko odnaleźć. Sprowadzić do domu. Odebrać braci i matkę. Wrócić do miasta i żyć dalej, zapominając o wojnie, głodzie i śmierci.
To wszystko brzmiało zbyt prosto.
Prawda, rozpoznał go od razu. Mężczyzna nie kłamał mówiąc, że jest niezwykle urodziwy. Przepiękny. Olśniewający. Youngjin nawet nie zdążył się skryć, zbyt pochłonięty podziwianiem jego sylwetki, aby to uczynić. Obserwował jak wychodzi z bogatego domu, próbując okryć się swoim cienkim płaszczem i schronić przed zimnem. Potrząsnął gęstą czupryną i spuścił wzrok w ziemię, kiedy czyjaś gruba dłoń zacisnęła się na jego nadgarstku. Youngjinowi się to nie podobało. Automatycznie zesztywniał, wciąż jednak nie czyniąc nic.
Chłopak odwrócił się, spojrzał na skąpaną w mroku postać i zmarszczył brwi. Zaczął się szarpać, syknął z bólu, prosił o to, aby mężczyzna go puścił. Nic z tego, ten na siłę próbował go wciągnąć z powrotem do środka, a mózg Youngjina automatycznie podpowiedział mu, że to moment, w którym on był jak najbardziej potrzebny. Nie czekał dłużej, dzięki Bogu. W ostatniej chwili chwycił chłopaka za rękaw i pociągnął w swoją stronę tak, że obślizgła dłoń schowała się w mroku i już nigdy więcej nie pokazała mu na oczy. Zatrzasnął drzwi i przycisnął je butem w razie czego, kiwając głową na chłopaka. Ten momentalnie rzucił się do biegu, jednak Youngjin dokładnie obserwował jego drogę, aby bez problemu pięć minut później go odnaleźć, całkowicie zmarzniętego, siedzącego na ławce w centrum parku.
Przyzwyczajony do mrozów Youngjin tutaj (nawet jeżeli trwała zima) nie potrzebował grubych płaszczy, aby było mu ciepło, dlatego ściągnął swój (jedna z niewielu rzeczy, które udało mu się ze sobą zabrać) i okrył nim ramiona chłopaka. Ten podniósł na niego wzrok, przepiękne oczy błyszczały od łez i mrozu. Przysiadł obok niego na ławce i ujął lodowate dłonie w swoje własne, aby je nieco ogrzać. Musiał robić wszystko, aby był bezpieczny... Teraz tylko przeczekać, aż będzie mógł wysłać wiadomość i jego misja będzie skończona.
Prawie.
- Jak masz na imię? - spytał po koreańsku chłopak lekkim jak puch głosem. Youngjin otworzył usta, zaraz jednak je zamknął. Co miał zrobić? Wystraszyć go jeszcze bardziej. Pokręcił głową i ścisnął jego palce mocniej.
- Nie możesz powiedzieć?
Cisza.
- Czy ty... - wzrok chłopaka prześlizgnął się po jego przydługich włosach, zmęczonej twarzy, posiniaczonych, chociaż silnych ramionach i podartym ubraniu. - O Boże... Zrobili ci to? Nie możesz mówić?
Youngjin potwierdził, opuszczając wzrok w dół.
Po paru sekundach wyciągnął nieco ogrzane palce z uścisku i dodał:
- Mam na imię Joonyoung.
"Wiem." - chciał odpowiedzieć Youngjin, mógł jednak tylko skinąć głową.
- Dziękuję za ratunek... Pewnie poradziłbym sobie sam, ale... - podrapał się po głowie. - Chyba potrzebujesz się odświeżyć... Może zechciałbyś pójść ze mną do domu? Nie mieszkam w żadnych luksusach, ale powinno wystarczyć.
Chłopak wiedział, że Joonyoung domyślił się całej jego historii, podczas gdy on sam nie wypowiedział żadnego słowa. Współczucie jakim go darzył odczuwalne było na kilometr, Youngjin nie chciał tego. Wstał i dał się poprowadzić, jednak cały czas szedł za nim i rozglądał się tak, jakby obślizgłe łapy miały wysunąć się nagle spod każdej gałęzi, jaka ich otaczała. Czuł się odpowiedzialny za niego tak samo, jak za siebie samego. Już niedużo, najgorsze za nim...
- Wiesz. Trochę mi dziwnie, że nie usłyszę twojego głosu. To tak jakbym mówił do siebie. Trudno mi się będzie przyzwyczaić... - wypowiadał każde zdanie osobno, powoli i starannie jakby bardzo długo nie używał ojczystego języka. Youngjin tylko pokiwał głową i posłał mu delikatny uśmiech. To miał być znak, że słucha każdego jego słowa, zapamiętuje je bardzo starannie, aby móc to wszystko odtworzyć na papierze dosłownie kilka dni przed śmiercią. Joonyoung zrozumiał go i odwzajemnił gest, po chwili skręcając w boczną uliczkę. Dookoła było pusto i cicho, powietrze wciąż zdawało się mieć ten ciężki zapach prochu. Youngjin nie lubił go, przez ostatnie miesiące czuł go aż za często. Albo ten cierpki, metaliczny zapach krwi, dochodzący z placu...
- To tutaj. - oznajmił Joonyoung, wyrywając go z zamyślenia. Chłopak zatrzymał się i spojrzał na wysoki, nieco podniszczony budynek. Zmarszczył brwi, nie reagując na początku. Coś było nie tak, wyraźnie nie podobało mu się to miejsce... - Idziesz?
Youngjin nie mógł zostawić go samego. Czuł, że od teraz każdą chwilę spędzi na pilnowaniu go, nieważne czy w domu, czy też poza nim. Zacisnął mocno zęby, stawiając pierwsze niepewne kroki na przerdzewiałych, metalowych schodach, które drżały niebezpiecznie. Ostrożnie... Jeśli Joonyoung spadnie, marne szanse będą w ratowaniu go. W razie czego zacisnął więc palce na jego nadgarstku i dał się dalej prowadzić, ignorując jego zdziwione spojrzenia.









Kuchnia, pokój i łazienka, to wszystko. Mieszkanie było ciasne i wciąż zimne, ale przytulne. Youngjin nie odebrał swojego płaszcza, dał znak chłopakowi, że ma go zatrzymać, w końcu bardziej go potrzebuje niż on. Joonyoung był zmieszany tym gestem, ale ostatecznie przyjął go i zerknął na stary czajnik.
- Herbaty?
Youngjin nie pił herbaty od lat. Próbował ukryć jakoś swoją zachłanność leniwym skinięciem głowy, jednak tamten starał się go przejrzeć już na wylot. Uśmiechnął się do siebie i zrobił mu podwójną porcję, upewniając się jeszcze, czy ma herbatniki w szafce nad kuchenką. Usiedli przy odrapanym stole, a Joonyoung nie krępował się aby przerwać ciszę. Opowiadał o tym mieszkaniu, jak trudno było mu je znaleźć, ale gdy w końcu mu się udało to wybuchła wojna i został w budynku sam.
- Wszyscy uciekli. Za blisko głównych celów bombowych, ale widzisz... - urwał, podnosząc na niego wzrok. - Wybacz, nie wiem jak mam cię nazywać...
No tak. Powinien przewidzieć, że w końcu zapragnie poznać jego imię.
Dostrzegł kątem oka kawałek węgla w rogu kuchni. Podniósł go więc i rozsunął brudny obrus, krzywymi literami zapisując słowo "YOUNGJIN". Joonyoung wypowiedział je tak miękko i delikatnie, że momentalnie zapragnął słuchać go jeszcze bardziej... Delikatny uśmiech ponownie zagościł na ustach chłopaka, kiedy starł węgiel wierzchem dłoni i dodał:
- Czyli zostaniesz tutaj tak długo, aż mój ojciec się z tobą nie skontaktuje? - Youngjin potwierdził niemo. - Czemu jestem mu tak potrzebny... Nigdy się mną nie przejmował. Wyjechałem tu na studia, ignorował moje listy, nawet wtedy, kiedy błagałem go o tę cholerną pomoc... - na jego twarzy nie było już ani śladu pięknego uśmiechu. Zamiast niego pojawił się gniew i rozczarowanie, tak głęboka rana pozostaje na długo, o ile nie na zawsze. Zmieszany Youngjin wyciągnął dłoń i położył ją na ramieniu chłopaka. - Wiem, że chcesz pewnie powiedzieć, że przeszedłeś o wiele gorsze piekło niż ja... Tylko że moja duma wciąż cierpi, Youngjin. Jestem synem ważnego polityka, a nawet nie mogę juz kontrolować swojego ciała...
Tym razem milczenie było krępujące, gdyż przerywane tylko cichym łkaniem Joonyounga. Wyglądał tak, jakby w ciągu kilku sekund rozsypał się na kawałki. Youngjin po raz kolejny zapragnął go chronić przed światem, niebezpieczeństwem i wojną. Czymkolwiek, co może go skrzywdzić. Nie wiedział, czy powinien i jak długo to jeszcze potrwa, ale to już przestało być tylko i wyłącznie kwestią wymiany i przysługi. Chciał za wszelką cenę znowu ujrzeć jego uśmiech i sprawić, aby był szczęśliwy. W domu, wśród bliskich...
Z nim u boku, nawet jeżeli tylko w roli ochroniarza.
Zrobi to.
A przynajmniej się postara.



Na pewno.




20 marca 1940




Zimno. Cholernie zimno. Joonyoung marzł, dodatkowy płaszcz mu już nie starczył. To była chyba najmroźniejsza zima od lat, nadeszła niespodziewanie po aż nazbyt długim lecie, aby zaskoczyć ich podwójnie. Youngjin trzy razy dziennie chodził do piwnicy po węgiel, a raczej jego resztki. Przyzwyczaił też chłopaka do aż nazbyt częstego przytulania go, gdyż był to najlepszy sposób na uzyskanie ciepła. Mógł z bliska oglądać jego piękną twarz, uroczo przymrużone oczy, spękane wargi i drżącą z zimna brodę. Kiedy zasypiał w jego silnych ramionach, odgarniał przydługie włosy z czoła i bardzo ostrożnie zanosił go na kanapę, gdzie okrywał czymkolwiek tylko potrafił. Sam spał na ziemi, tuż pod nim, by w razie czego od razu się zerwać i móc go przytulić, lub jakoś mu pomóc. Kilka razy zdarzyło się, że głośny płacz wyrwał go ze snu. Wtedy już nie przejmował się niczym więcej, tylko bezbronnym chłopakiem na kanapie, który znalazł się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. Tulił go do siebie do samego rana, żałując, że nie może mu szepnąć na ucho, że wszystko będzie dobrze.
Tak bardzo tego żałował.
- Youngjin, nie zostawiaj mnie... proszę... - słyszał tylko, co było poniekąd dziwne, skoro znali się tylko kilka dni... Na dobrą sprawę w ogóle się nie znali, ale obecnie był mu najbliższą osobą w całym kraju. Dbał więc o niego, przytulał, nosił węgiel, robił herbatę, okrywał płaszczem i obserwował, jak Joonyoung z dnia na dzień coraz bardziej obawia się wiadomości od pana Ha.
Ale to nie wiadomość była rzeczą, której Youngjin się bał.
Nad Paryżem zbierały się ciemne chmury, a zapach prochu i krwi w powietrzu nasilał się z każdą godziną.

3 komentarze:

  1. Jak ty to robisz? Zmuszenie mnie do czytania czegokolwiek, co dzieje się w czasie wojny, graniczy z cudem, a tu czytam z własnej woli i nie mam dość *.* Tak bardzo mi się to podoba, nawet nie wiedząc o kim to jest ;-; Te wszystkie opisy wciągają mnie w tą historię i czuję się jak tam bym była, a rzadko kiedy można znaleść 'amatorskie' opowiadania, które tak wciągają. Twoje ff nie są amatorskie, ale profesjonalne i przyjemnie się je czyta. Życzę dużo weny i czekam na następne ff (*3*)

    OdpowiedzUsuń
  2. Właściwą litanię napiszę pod trzecią częścią. Tutaj tylko jedna kwestia wybitnie dotycząca tego rozdziału: naprawdę potrafisz sprawić, że czytelnik utożsamia się z bohaterami. Kiedy przeczytałam o okaleczeniu Simby, coś ukłuło mnie w klatce piersiowej; historia E.co jest równie smutna (inaczej, ale w podobnym stopniu).
    Dobra, lecę do trzeciej części~

    OdpowiedzUsuń
  3. Simba.... Dlaczego...? Czemu ty...? ;; Czemu i kto odebrał Ci Twój piękny głos?! ;;
    Ach, podziwiam Cię Yesiu za Twój talent. Czytać Twoje prace to prawdziwa przyjemność!
    Ale pomimo tej przyjemności z czytania, czuję smutek. I pewnego rodzaju złość. Jestem zła na tę wojnę, na to co unieszczęśliwia E.co i Simbę. Jestem zła, bo wiem, że Youngjin umiera, bo wtedy zostawi Joonyounga samego.
    Nah...
    Powodzenia, Yesiu

    OdpowiedzUsuń