poniedziałek, 22 czerwca 2015

Sic Et Non - "Abelard i Heloiza"














Muszę Wam coś powiedzieć. To nie zabrzmi zbyt przyjemnie, ale postarajcie się mnie zrozumieć. To nie jest łatwe, dlatego... 
No dobrze.
Kim Himchan zdecydowanie nie jest silną osobą. Nie wiem, dlaczego matka nadała mu takie imię, nawet jako niemowlę był drobny i chudy, blady i niesamowicie spokojny. Może chciała dać mu swojego rodzaju zabezpieczenie na przyszłość? Kto wie, nigdy nie miałem nawet szansy się jej o to zapytać. Później dowiecie się, dlaczego.
To imię jest paradoksem, ale nigdy nie przestanie mnie fascynować. Jego wydźwięk jest niesamowity, sposób w jakim wydostaje się z moich ust i rozbrzmiewa dookoła sprawiał, że praktycznie go nadużywałem. Wołałem go, gdy nie było takiej potrzeby, prosiłem o pomoc, gdy mogłem coś samemu zrobić i tak w kółko... W każdym razie, bardzo je lubiłem. Nawet, jeśli do niego nie pasowało. Nigdy nie skupiał się na tym jakoś szczególnie, to ja zazwyczaj myślałem i myślałem, bez przerwy i jakiegokolwiek powodu. Wybaczcie mi więc ten potok słów. Jak mam to niby wszystko uporządkować, gdy chcę spisać tyle rzeczy na raz?
Postaram się, obiecuję?
Wróćmy do tematu. Himchan nie jest silny ani psychicznie, ani fizycznie. Wiem, co mówię, przepraszam za bezpośredniość. To nie brzmi miło, głównie przez fakt, że jesteśmy parą. Nie, stop. Złe słowo. Narzeczeństwem brzmi lepiej, chociaż nikt nie używał tego słowa chyba przez ostatnie sto lat. Nie jestem wredny, ale ogólna charakterystyka Himchana jest potrzeba, żebym mógł przejść do właściwej akcji. Niech to, znowu odbiegam od tematu...
Dobrze. Jeszcze raz.
Kim Himchan nie jest silną osobą. Zarówno jego ciało i umysł są wyjątkowo słabe, ale to nic dziwnego, jeśli się spojrzy na to, ile w przeszłości przeszedł. W dzieciństwie bez przerwy chorował, jedna infekcja była bardziej groźna, inna mniej. Wieczna kwarantanna, częste przeprowadzki, lekarze-funkcjonariusze w białych mundurach i z ogolonymi głowami na każdym kroku. Nikt nie mógł pozwolić przecież, aby Himchan kogokolwiek zaraził. Cóż to wtedy byłaby za tragedia! Już cudem było, że po porodzie pozwolono mu żyć. Wolałbym w tym momencie nie gdybać, naprawdę.
Wspomniałem o jego matce. Cóż, ona... Zniknęła. Dosłownie. Gdy Himchan skończył dziewiętnaście lat, podarowano mu mieszkanie, pracę i grafik dnia, w którym nie było miejsca na spotkania z rodziną. Był zły, chciał coś z tym zrobić, próbował skontaktować się z władzami, ale to okazało się całkowicie bezcelowe - kilka dni później jego matki już nie było. Nie szukał jej, nie dostał takiej możliwości, a mimo to do dzisiaj za nią tęskni. Nie dziwię się, miał w niej oparcie, poza mną była najbliższą mu osobą... O ojca nigdy nie pytałem. On sam też nie opowiadał, podejrzewam, że tak jest lepiej.
Nie mógł wykonywać fizycznej pracy, dlatego postanowiono, że zostanie architektem. Dzięki temu nie musiał wychodzić z domu, a ja przez większość czasu mogłem mieć go na oku. Zresztą, tutaj i tak już nie ma co oglądać. Babcia, pamiętająca jeszcze dawne czasy, w dzieciństwie lubiła opowiadać mi o pięknie natury, drzewach, kwiatach, zwierzętach... Nie raz próbowałem je sobie wyobrazić, namalować, opisać... Było to trudne, nawet teraz miewałem z tym problemy. Wiedziałem jednak jedno - musiały być piękne. Tak bardzo boli to, że świat ten niszczy każdy, nawet najdrobniejszy element czystego piękna.
Na przykład taki, jak Kim Himchan.
Słaby nie słaby, nie można przemilczeć jego urody. To właśnie ona na samym początku mnie zaczarowała, pochłonęła i owinęła wokół palca. Stałem się niewolnikiem jego prześlicznej twarzy, miękkich włosów, delikatnych dłoni i długich nóg. Jestem tylko mężczyzną, co ja mogłem na to poradzić? Kiedy przekroczyłem po raz pierwszy próg jego apartamentu aby odebrać projekt mieszkania, nie sądziłem jeszcze, że będę tam się zjawiać regularnie jeszcze przez następny rok. To właśnie w tym okresie Himchan opowiedział mi o sobie prawie wszystko, a mi było dane dostrzec jego wszystkie wady i zalety, które od razu zaakceptowałem. Kilka miesięcy później wprowadził się do mnie.
Dbałem o niego jak o najcenniejszy skarb. Wiedziałem, że łatwo go złamać w pół, zranić byle słowem, dlatego uważałem na wszystko, co mówię i robię. Nie było to jednak męczące, bo on starał się równie mocno, jak ja. Zachowywałem się tak delikatnie jak tylko potrafiłem, on natomiast starał się być silny. Dla mnie.
On pracował w domu, ja natomiast codziennie rano wychodziłem z naszego małego gniazdka i gnałem w kierunku Instytutu Interpretacji Tekstów, w skrócie: IIT. Praca tam była czasami śmiesznie prosta, a czasami tak ciężka, że wracałem do domu kompletnie wyczerpany. Kiedyś ludzie pisali książki, wiersze, poematy, naszym zadaniem jest dogłębne czytanie ich, poznawanie i przez to kwalifikowanie ich jako "dopuszczalne" lub "zakazane". Słyszałem od mojego dziadka, że kiedyś uczono tego w szkołach. Bardzo dawno temu, nie byłem pewien, czy on sam to pamięta, czy może też kiedyś od kogoś to usłyszał. W każdym razie lubiłem tam pracować. Może nie interesowała mnie sama kwalifikacja tekstów, za to kochałem je czytać. Mogłem to robić bez przerwy. Często brałem ze sobą kopie do domu i czytałem je Himchanowi na dobranoc, obserwując jego lekki uśmiech. On też lubił moją pracę. Głównie dlatego, że robiłem to, co mnie interesowało. On natomiast niekoniecznie. 
Mam jeszcze tyle do opowiedzenia o Kim Himchanie. Jak się zachowuje, uśmiecha, całuje, wygląda, pracuje, w s z y s t k o. Obawiam się jednak, że mój czas dobiega końca. Przejdę lepiej do właściwej akcji, gdyż to ona jest tu najważniejsza. To wszystko miało na celu zrozumienie mojego narzeczonego, gdyż jego decyzje w niektórych momentach mogą się wydawać nielogiczne, albo po prostu głupie.
Zapewniam Was jednak, że takie nie są.
Himchan po prostu już taki jest.





~*~





Tego wieczora przyniosłem ze sobą do domu pismo Abelarda. Można powiedzieć, że od niego się wszystko zaczęło i na nim też się skończy. Zaintrygowało mnie, gdyż było zupełnie inne od wszystkich średniowiecznych dzieł, które miałem przyjemność przeczytać. To właśnie ta epoka niesamowicie interesowała Himchana. Pytał mnie o nią niemal codziennie, zupełnie tak, jakbym wiedział o niej cokolwiek poza literaturą i zarysem czasowym. Zresztą, to niesamowite, ale Himchan naprawdę wierzył, że ja wiem wszystko. Był z natury ciekawskim człowiekiem, a ja stanowiłem jego główne źródło wiedzy. To smutne, jak często musiałem go rozczarowywać jej brakiem...
Przeglądałem książeczkę w milczeniu, podczas gdy ten brał prysznic. Nigdy nie przestanie mnie zadziwiać idea wszechobecnego Stwórcy. To musiało być niesamowite - żyć wierząc, że nad losem ludzi ciągle ktoś czuwa. Że nie wszystko jest dozwolone, praw nie stanowi człowiek, a po śmierci nie rozpływamy się w powietrzu, przepadając na zawsze. Niezwykłe. Czułem się oczarowany tą filozofią, miałem ochotę ją zgłębiać i poznawać od każdej strony.
- Czy w średniowieczu żyły naprawdę smoki?
- Nie wiem.
- Czy kobiety naprawdę wyskubywały sobie grzywki, aby okazać swoją inteligencję?
- Nie wiem.
- Czy w walce naprawdę chodziło głównie o honor, a nie o ilość zabitych przeciwników?
- Nie wiem.
- Czy to prawda, że w wyniku zarazy zginęła cała populacja tej... Europy?
- Nie wiem.
Zadziwiające, że wciąż uważał mnie za szalenie mądrego człowieka.
Mimo iż nie potrafiłem mu odpowiedzieć na te pytania, jak zwykle obdarował mnie szerokim uśmiechem i przytulił się do mojego boku. Nie potrafiłem nie odwzajemnić tego gestu, objąłem go więc ramieniem i schowałem nos w świeżo umytych, cudownie pachnących włosach. Na moment czas zwolnił, książka zsunęła się z moich kolan, czym jednak nie przejąłem się za bardzo. Pocałowałem go w czubek głowy i westchnąłem z niezadowoleniem, kiedy powoli się odsunął.
- Nie szkodzi. Kiedyś się... - urwał w środku zdania, kiedy znajome światło niespodziewanie pojawiło się na ścianie sprawiając, że nasze oczy momentalnie skierowały się w jego kierunku. Tyle lat, a nigdy się do tego nie przyzwyczaję. Himchan szybko wyplątał się z moich ramion i usiadł prosto, a ja nawet nie musiałem zerkać na zegarek, bo od razu rozpoznałem ten syndrom.
Godzina 20:00.
Wiadomości Codzienne.
Cokolwiek próbowałbym zrobić, nie mogłem odwrócić jego uwagi od ekranu. Sekundę później pojawiło się logo, a w tle rozległ się metaliczny, uzależniający głos. Niemal widziałem, jak po plecach Himchana przechodzi dreszcz, kiedy całkowicie zatopił się w jego brzmieniu, wysłuchując tego, co państwo ma nam do powiedzenia.
Świat jest czysty, a będzie jeszcze lepiej - właśnie narodziło się kilku ludzi, którzy w przyszłości będą o to dbać.
Kolejne loty w kosmos odwołane z powodu awarii ATK190.
Komunikacja z Marsem przynosi zaskakujące efekty. 
Badanie szczęścia mieszkańców już w następny piątek - sukces przewidywany na 88%.
Procesy w postępie odmładzania.
Kolejne artefakty poprzedniej cywilizacji odnalezione w jeziorze.
Charakterystyczna muzyczka, pożegnanie. Koniec.
Himchan zamrugał powiekami i w końcu oderwał wzrok od ściany, zwracając się do mnie:
- Słyszałeś? To niesamowite!
I tak dzień w dzień.
Moja dusza bolała właśnie najbardziej o godzinie 20:00.



Pamiętam, jak kiedyś opowiedziałem Himchanowi legendę o Abelardzie i Heloizie. Nie mam pojęcia, gdzie ją wyczytałem, zapamiętałem tylko najważniejsze fragmenty, ale i tak potrafiłem mu ją zgrabnie opowiedzieć. Było już po północy, gwiazdy uśmiechały się do nas z nieba, a na każdym z pięćdziesięciu pięter naszego wieżowca nie świeciło się już ani jedno światło. Była to jedna z najpiękniejszych noc, jakie pamiętam.
Abelard i Heloiza to symbol nieszczęśliwej miłości. Ich listy do siebie zaginęły, ale została wzmianka o tym, jak przepiękne były. Cichym szeptem opowiadałem mu o potajemnym ślubie, zemście Fulberta i tragedii, jaka spotkała Abelarda. Patrzył na mnie tymi swoimi wielkimi oczyma, w których bezsprzecznie malowały się: miłość, oddanie, zaufanie i podziw. Na końcu swojego monologu uśmiechnąłem się szeroko i odgarnąłem jego kosmyk włosów za ucho.
- Ale to tylko legenda. Tak sądzę. Nie udało się znaleźć żadnego oficjalnego potwierdzenia...
- Ja jednak wierzę, że jest prawdziwa. - odparł od razu, przekręcając się na bok, aby było mu łatwiej na mnie patrzeć. - Nie wiem, dlaczego. Po prostu mam takie przeczucie... Czy to dziwne?
Roześmiałem się cicho.
- Skądże. Twoje przeczucia często są jak najbardziej trafne. - odparłem i sięgnąłem po kołdrę. - Śpijmy już. Czeka mnie jutro ciężki dzień w pracy...
- Kocham cię.
Pocałowałem go w czoło i westchnąłem. Gdzieś w oddali usłyszałem helikopter, kontrolujący ulice. Zupełnie się nim jednak nie przejąłem. Bo czy miałem powód?
- Ja ciebie też. Bardzo.






Ale ja sam jeszcze długo nie mogłem spać. Leżałem i rozmyślałem o Abelardzie i Heloizie. Wyobrażałem sobie, jak musieli się czuć przy rozstaniu ze świadomością, że najpewniej już nigdy w życiu się nie zobaczą. To prawda, mentalność ludzi w tamtych czasach m u s i a ł a być inna ze względu na Boga i obietnicę życia po śmierci, ale... Czy ja sam byłbym w stanie czekać aż tyle?
Zerknąłem na śpiącą sylwetkę Himchana u mojego boku. Chłopak spał, ale nie śnił. Nikt z nas nie potrafił już śnić. Być może to właśnie Bóg odebrał nam tę zdolność w ramach kary. Pewnie na to zasłużyliśmy, ale nikt nie zdawał się być tym zbytnio przejęty... Nikt oprócz mnie. Jeszcze mój dziadek miewał sny, często mi o nich opowiadał. Niektóre były straszne, inne cudowne i przepiękne. Zazdrościłem mu. Też pragnąłem śnić, nieważne o czym. Dla samego tego procesu, o którym niegdyś ludzie tyle wiedzieli...
A teraz już całkiem o nim zapomnieli.
Objąłem go mocniej, zaciskając powieki z całej siły. Jeszcze bardziej niż wcześniej dotarło do mnie, jak bardzo musiałem go chronić. Może to przez Heloizę, albo nagłe wspomnienie snów dziadka poczułem tak okropną potrzebę nie wpuszczania go do tego okropnego świata w obawie, że mógłby go w jakikolwiek sposób zranić.
- Yongguk... Dusisz mnie. - usłyszałem jego słaby szept. Musiałem go obudzić. Z cichymi przeprosinami na ustach odsunąłem się od niego niepewnie i wlepiłem wzrok w gwiazdy na niebie. Jak długo jeszcze one będą nad nami świecić, nim w końcu zmęczą się tym, jak bardzo je katujemy i znikną na dobre? Nie chciałem o tym myśleć, nie w takim momencie - kiedy powinienem być szczęśliwy, z ukochaną osobą u boku, mając doskonałą pracę, piękne mieszkanie i cokolwiek innego mogłem sobie zamarzyć...
A jednak przeczuwałem, że coś jest nie tak. I domyślałem się, że w centrum tego wszystkiego znajdę się właśnie ja. Ja i on. 
Imię "Himchan" było paradoksem.
Tak, jak cały świat.


Tej nocy śniłem po raz pierwszy.









List pierwszy Abelarda do przyjaciela:

(...) Z początku łączy nas wspólny dom - następnie jednoczą
się serca. Pod pozorem zatem nauki cały czas poświęcaliśmy
miłości. A do tajnych schadzek, tak pożądanych i drogich
dla zakochanych, nastręczało sposobność dawanie lekcji.
Rozłożywszy zatem księgi o wiele radziej rozmawialiśmy
z sobą o kochaniu niż o nauce. Więcej było całunków niż
uczonych wywodów. I częściej ręce dotykały łona niźli kart
księgi. O wiele częściej miłością płonące źrenice spoczywały
na licach dziewczyny niż na martwych literach. I żeby
uniknąć podejrzeń, nawet cięgi i razy nakazywała niekiedy nie
złość, lecz miłość. Nie gniew, lecz niezwalczony czar upojenia,
który przechodzi wonnością olejki wszelakie. W miłosnym
roznamiętnieniu nie zaniechaliśmy żadnych objawów kochania,
ale najdziksze nawet podszepty rozigranej wyobraźni
spełnialiśmy. I tym namiętniej upajaliśmy się słodyczą
uciech miłosnych, nie czując dosytu ni nudy, im mniej ich
zaznaliśmy dotąd (...).

Jednakże to, co wszystkim wpada w oczy, nie może się
ukryć w tajemnicy przed jednym człowiekiem (...).

O, jakiż ból targał sercem wuja, gdy się dowiedział
o wszystkim! Jakaż boleść z rozłąki dla zakochanych! Jakiż
rumieniec palił me lica! Jakie udręki żalu i skruchy z powodu
cierpienia kochanki! Jaka rozpacz szalała w duszy Heloizy na
widok mojego poniżenia! Nikt jednak z nas dwojga nie biadał
nad własną udręką ani nie płakał nad swoim losem, ale oboje
wzajemnie cierpieliśmy tylko z powodu niedoli drugiego.
Rozłąka zaś ciał tym ściślej zespoliła nam serca. A miłość
nasza, nawet nie nasycana nadmiarem szczęścia, silniejszym
tylko jarzyła się ogniem. Spełniwszy raz do dna kielich
poniżenia i hańby i z wolna wstydu się zbywszy,
kroczyliśmy naprzód drogą jawnego zgorszenia, niezdolni
stawić oporu powabom miłości (...).



4 komentarze:

  1. zawsze jak czytam twoje opowiadania to chciałabym skomentować je z sensem (ale i tak zacznę pisać wszystko, co przyjdzie mi do głowy), ponieważ nie wiele jest tak dobrych treści w internecie. po pierwsze napisałaś to tak swobodnie, że momentami miałam wrażenie, że czytam prawdziwe myśli yongguka. nie wiem jak określić ten fanfick, był taki przyjemny i lekki, a jednocześnie zawierał dużo inteligentnej treści, nawet jeżeli pisałaś coś dosłownie wprost. czasami brzmiało to jak sen, jakby nie znajdywali się w normalnej rzeczywistości, a w swoim własnym świecie. himchan był trochę jak takie duże dziecko i jak określiłaś zupełnie przeciwstawny do swojego imienia (jak dobrze pamiętam to jego imię oznaczało "pełen życia" czy coś takiego), więc wyszedł ci ładny kontrast.
    ett... :| czekam na więcej takich prac od ciebie, dużych zasobów weny~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wykorzystałam tutaj raczej fakt, że cząstka "Him" oznacza "siła". :)
      Dziękuję pięknie za komentarz...


      - Y.

      Usuń
  2. Wow...
    Nie wiem, czy będzie mnie stać na jakiś sensowny komentarz, ale spróbuję coś z siebie wykrzesać.
    Jestem oczarowana. Ten świat, który wydaje się być daleką przyszłością, to uczucie, które łączy Yongguka i Himchana, to, jak wykorzystałaś jego imię, ta historia Abelarda i Heloizy. Wszystko mnie oczarowało.
    Czułam się, jakbym słuchała myśli samego Banga, a nie czytała ff. To, jak jego myśli odbiegały od tematu, jak próbował doprowadzić je do porządku, skierować we właściwym kierunku - wyszło Ci to tak gładko i naturalnie, że zaczełam zastanawiać się nad łańcuchem skojerzeń, który stworzył Yongguk.
    No i ten sen... Wyobraziłam sobie świat bez snów i przeraziłam się. To musi być takie smutne, tak puste uczucie...
    Powtórzę: jestem oczarowana.
    Weny życzę

    OdpowiedzUsuń
  3. Uaaaaa nie bardzo wiem co się tu dzieje ale omg to jest chyba najwspanialszy ficzek jaki czytałam :)

    OdpowiedzUsuń