poniedziałek, 6 lipca 2015

Sic Et Non - "Historia pewnej niedoli"



Himchan stał w kuchni i coś gotował. Do moich nozdrzy docierał cudowny zapach sztucznych warzyw i mięsa z dzika. Chociaż on sam za nim nie przepadał, wiedział, że musi je jeść, aby nabrać siły. Było obecnie największym źródłem białka, które mieliśmy do wyboru. Obserwowałem uważnie, jak doprawia je czymkolwiek mógł, aby tylko nie czuć jego obrzydliwego smaku. Nigdy nie reagowałem na to, nawet jeżeli domyślałem się, że stosuje ich nieco za dużo. Mnie mięso z dzika nie przeszkadzało. Bardziej obawiałem się tych sztucznych warzyw...
Wstałem z krzesła i podszedłem do okna. Właśnie przelatywał samolot z pasażerami, którzy byli zbyt skupieni, aby na mnie spojrzeć. Jak zawsze. Niemożliwie zajęci, nie zauważający niczego, co się wokół nich działo. Zasłoniłem rolety i odwróciłem się twarzą do Himchana.
- Może cię wyręczyć?
Pokręcił głową, ale nic nie powiedział. Coś wyraźnie go męczyło...
Mogłem tylko pokiwać głową i ponownie usiąść przy stole, bezradnie.






Nie poszedłem tego dnia do pracy. Zadzwoniłem do Namjoona, że muszę zostać w domu z Himchanem, ale nie podałem powodu. Co miałem powiedzieć? Że mam złe przeczucia? Uznałby mnie za wariata, a ja zdecydowanie nie potrzebowałem więcej problemów. Namjoon nigdy nie dociekał, kiedy to nie była jego sprawa, za co byłem mu okropnie wdzięczny. Podziękowałem i rozłączyłem się, patrząc na powoli stygnący obiad.
- Nie jesz?
Himchan ponownie pokręcił głową, czwarty raz w ciągu minuty wycierając dłonie w ręcznik. Odłożyłem aparat na bok i ująłem je w swoje własne, zmuszając chłopaka, aby na mnie spojrzał.
- Himchan. Powiesz mi, co się dzieje?
Jego wzrok uciekał w bok. Otwierał i zamykał usta, zupełnie tak, jakby nie mógł wydobyć z siebie głosu. W tym momencie przestraszyłem się nie na żarty. Bardzo delikatnie nim potrząsnąłem, jak zwykle uważając, aby nie zrobić mu krzywdy. Dokładnie w tym samym momencie w jego pięknych oczach pojawiły się łzy, a moją pierś rozdarł niemy okrzyk rozpaczy.
- Himchan, proszę...
Chwyciłem go w ramiona, cudem powstrzymując własne łzy, jednak nie byłem w stanie zatrzymać jego płaczu. Moje ramię szybko stało się wilgotne, ale nie przejmowałem się tym. To nie miało żadnego znaczenia w momencie, w którym kompletnie nie wiedziałem, co się dzieje z moim ukochanym. Szeptałem do niego uspokajająco, jedyne co mogłem zrobić. Liczyłem na to, że mi powie, co jest nie tak. Prawie modliłem się o to, gdybym miał do kogo...
Kiedy w końcu się uspokoił i wytarł oczy w rękaw, drżącym głosem szepnął:
- Yongguk... Ty też miałeś... sen, prawda?









Są sytuacje, w których nie pomogłoby nawet cofnięcie czasu. Los działa we właściwym kierunku nawet bez pomocy naszych nieodpowiednich, lub odpowiednich decyzji, jakby nie chciał tracić na nas cennego czasu. To trochę śmieszne, moje filozofowanie nigdy nie przynosi niczego dobrego. Tylko nieprzespane noce, podkrążone oczy i opóźnienia w pracy. Ale taki już byłem. U mnie procesu myślenia n i e  d a ł o się zatrzymać.
Himchan był szalenie inteligentny, ale problem polegał na tym, że bardzo łatwo można na niego wpłynąć. Dlatego o wszystko mnie pytał i całkowicie mi ufał, jakbym był dosłownie Bogiem. Nigdy go nie pytałem, dlaczego. Nie miałem takiej potrzeby. Cieszyłem się, że mi ufał, ale...
Nienawidziłem go rozczarowywać.
Powróćmy w tym momencie do początku mojej opowieści. Powiedziałem wtedy o jego decyzjach, które mogą być przez niektórych źle odebrane i zrozumiane. Cóż... Jedną z nich podjął właśnie w momencie, w którym spojrzałem na niego z przerażeniem, nie mogąc wykrztusić słowa po jego pytaniu. Wciąż unikał mojego spojrzenia, a ja próbowałem ułożyć sobie to wszystko w głowie, pomijając napływ pytań, na które chciałem poznać odpowiedź. Powoli otwierałem usta, w ostatnim momencie jednak mnie ubiegł, mówiąc:
- Zaśnij ze mną, Yongguk.
Nie bardzo wiedziałem, jak mam to potraktować. Jako racjonalną prośbę, obietnicę, może pragnienie? Nie wiedziałem, dlaczego chciał to zrobić. Może miał nadzieję, że nam obu przyśni się ten sam sen? Nie, to nielogiczne. Niemożliwe. Głupie.
Nie, nie. Himchan nie jest głupi, zdecydowanie nie. Dlaczego więc mnie o to prosi?
Pokręciłem głową.
- Nie, to niebezpieczne...
- Nic nam się nie stanie! - czemu aż tam mu zależało? Drobna dłoń zacisnęła się na moim nadgarstku z całą możliwą siłą. - Proszę, musisz to zrobić.
- Dlaczego?
- Ponieważ... - urwał, odwracając po raz kolejny wzrok. Czekałem. Odpowiedź nie nadeszła. Ponownie przytuliłem go do piersi, milcząc, ale dużo myśląc. Nad tym wszystkim, co mnie spotykało przez ostatnie dni. Znaki i symbole.
Przecież niedługo i tak położymy się spać.
Zamkniemy oczy.
Ale czy będziemy śnić...?
- Przecież to niemożliwe, żeby życzyć sobie snu... - szepnąłem bardziej do siebie, niż do Himchana. Chłopak westchnął i odparł cicho:
- Nie masz pojęcia, jak bardzo się mylisz, Yongguk.









Niewiele czasu minęło, nim poprosił mnie o coś równie niezrozumiałego. Ten sam dzień, ale późny wieczór, kilka godzin po Wiadomościach Codziennych, kiedy obaj leżeliśmy na łóżku, a światło już dawno zgasło, moje usta i dłonie, tak bardzo spragnione dotyku, rozpoczęły powolną wędrówkę po całym jego ciele. Nigdy nawet na moment w takiej sytuacji nie straciłem kontroli, nie dałem się ponieść pożądaniu, nie zrobiłem niczego, czego później bym żałował. Nie potrafiłbym go skrzywdzić, świadomie czy nieświadomie, moje własne ciało mnie przed tym przestrzegało. Wyjątkowo delikatny, uważny i zorientowany, myślałem nad każdym ruchem, dotykiem czy pchnięciem. Nigdy żaden z nas nie narzekał, pasowało nam to, bo oddawało całą magię słowa "intymność".
Lecz tym razem miało być inaczej.
Jego rozchylone wargi usiłowały coś do mnie powiedzieć, w pierwszym momencie sens jego pojedynczych słów w ogóle do mnie nie docierał. Drżące nogi zacisnęły się mocniej wokół moich bioder, zmuszając mnie, abym się nachylił jeszcze bardziej. Dopiero wtedy mógł mi powiedzieć prosto do ucha:
- Mocniej. Proszę.
Miałem zwyczaj, że gdy mnie o coś prosił, to zazwyczaj chętnie to spełniałem. Tym razem jednak miałem wątpliwości. Bałem się, to oczywiste. Czyżby takie tempo już mu nie starczyło? Postanowiłem spróbować. Nie minęło długo, nim usłyszałem:
- Jeszcze.
Przyspieszyłem więc bardziej.
Za którymś pchnięciem z kolei jego paznokcie wbiły się w moje ramię, a w oczach pojawiły się łzy. Nie miałem pojęcia, czy z bólu, czy z rozkoszy. Potem ponownie skierował do mnie cichą prośbę o więcej, a ja znowu ją spełniłem. Robiłem to tak długo, dopóki ciszy nie rozdarł przerażający okrzyk bólu.
Wtedy się otrząsnąłem.
Co ja zrobiłem?
W jednej sekundzie przestałem się ruszać. Chwyciłem jego drżące z bólu ciało i schowałem je w swoich ramionach, pozwalając łzom spływać swobodnie po policzkach. Moje przeprosiny nie miały granic, mimo iż spełniałem tylko jego prośby. To była moja wina. Nie dostrzegałem tego, jak wielki ból mu sprawiłem. Pomimo całej ochrony, którą starałem się mu zapewnić, byłem jedynym, który krzywdził go najbardziej.
Przepraszałem go tak długo, aż nie usnął na mojej piersi.
Ja sam bałem się zasnąć.










Ostatnią decyzję podjął następnego dnia.
Nic jej nie zapowiadało. Rano Himchan znowu zaczął się uśmiechać, z zadowoleniem zjadł śniadanie, spakował mnie do pracy i zasiadł do swoich projektów. Wahałem się, czy mogę go tak zostawił. Ostatecznie nie miałem wyjścia, z ostatnimi słowami przeprosin na ustach wyszedłem z mieszkania, udając się do swojej beznadziejnie stresującej pracy. Dostałem wyjątkowo nudne teksty, kompletnie bezbarwne, którym udało się uspokoić moją czujność.
Gdy wróciłem do domu... Nie, nic nie opisze mojego stanu w momencie, w którym otworzyłem drzwi i wszedłem do środka.
Mieszkanie znajdowało się na dziesiątym piętrze, a okna były ogromne, niekiedy zajmując całą ścianę. Przeraziłem się widząc, że Himchan otwiera jedno z nich, bierze głęboki oddech, wystawia powoli nogi i puszcza rękoma futrynę...
Szybko dopadłem do niego i wciągnąłem go z powrotem do środka. W ostatniej chwili. Moje serce waliło jak oszalałe. Pewnie znowu zacząłem płakać, nie pamiętam. W mojej pamięci zachowało się jednak wspomnienie jego twarzy - całkowita bezradność, nieszczęście i żal.
- Himchan, ja...
- Nie rób tego więcej.
To ja powinienem to powiedzieć, nie on.
Nie potrafiłem zrozumieć jego zachowania, dlaczego chciał się zabić i czemu tak chłodno zareagował na mój ratunek. Kochałem go, oddałbym za niego swoje własne życie, robiłem wszystko, aby niczego mu nie zabrakło. Dlaczego chciał mnie zostawić w najgorszy możliwy sposób?
Tylu rzeczy nie potrafiłem dostrzec, nie tylko piękna, którym Himchan tak się zachwycał.
Byłem całkowicie, beznadziejnie, nieznośnie ślepy.










Kładąc się spać, przypomniałem sobie o pierwszej jego prośbie.
To od tego się wszystko zaczęło. Chciał, abyśmy razem śnili. Czy dwie osoby moją przeżywać w tym samym momencie identyczny sen? Tego dziadek nigdy mi nie wyjaśnił... Z cichym westchnięciem na ustach zgasiłem światło, objąłem chłopaka w pasie i zamknąłem oczy.
Nie doliczyłem nawet do pięciu, a już spałem.
Raz...
Dwa...
Trzy...








Moje nogi okropnie bolały. Zupełnie jakbym spadł z dość dużej wysokości na nie. Miałem ochotę położyć się i wyć z bólu, ale tego nie zrobiłem. W prawej dłoni trzymałem książkę. Nie potrafiłem dostrzec tytułu, widziałem tylko autora. Piotr Abelard. Opuściłem ją na ziemię, ze środka wysypały się kartki. Po bliższym przyjrzeniu się im dostrzegłem, że są to pisemne zgody na opuszczenie budynku, trwające przez 24 godziny. Wyprostowałem się i spojrzałem w prawo. Obok mnie stał Namjoon, mówił coś do mnie, ale ja nic nie słyszałem. Odwróciłem się w lewo. Dostrzegłem siebie samego, trzymającego w dłoniach projekty kilku mieszkań. Uniosłem głowę i zerknąłem w okno mieszkania, z którego musiałem wyskoczyć. Musiałem, chociaż tak się nie stało. Ja śniłem. Okropny, przerażający koszmar, który nic nie wyjaśniał, a był sam w sobie punktem kulminacyjnym. Chciałem krzyczeć, ale nie potrafiłem wydobyć z siebie głosu. Nie potrafiłem dosięgnąć swojej drugiej dłoni. Nie mogłem ruszyć się z miejsca, nogi wciąż nie przestały mnie boleć. Jedyne co potrafiłem zrobić, to płakać nad końcem tego świata i swoim własnym losem...








- Przerwać nagranie, powtarzam; przerwać nagranie!
Drzwi prawie wyleciały z zawiasów, z głośnym hukiem uderzając o ścianę. Do środka wbiegła niezliczona ilośc osób, każda z nich wyposażona była w maskę ochronną, kombinezon i przyrząd lekarski. Ustawiły się wokół łóżek, ktoś powyłączał wszystkie kamery jakie znajdowały się w pokoju i rzekł do mikrofonu.
- Nagranie przerwane.
Dwie postacie wciąż leżały nieruchomo na pościeli. Powoli każda z osób próbowała przywrócić u nich funkcje życiowe, korzystając ze wszystkich możliwych środków. Nie wiadomo, ile czasu spędzili w tym pokoju, nie udokumentowano tego. Może dlatego, że czas był w tamtym momencie paradoksalnie niezbyt ważny. Nikt się nie skupiał na tym, jak długo trwał masaż serca, po prostu robiono wszystko, by uratować wynik ich badań.
Kobieta pochyliła się nad sercem jednego z mężczyzn. Zamknęła oczy i skupiła się całkowicie na tym, co słyszy. Gdy dotarło do jej uszu powolne, ale miarowe bicie jego serca, odsunęła się gwałtownie i krzyknęła:
- Nie przestawać, jego serce bije!
Obserwowała, jak ktoś podaje mu tlen, aby jak najszybciej zaczął sam oddychać. To samo robiono z drugim mężczyzną, wciąż kurczowo w niego wtulonym. Widok był niesamowity i zdecydowanie niezapomniany. Kobieta nawet nie zauważyła, kiedy zaczęła płakać. Dobrze, że nikt z ekipy tego nie widział. Pewnie straciłaby przez to pracę.
W końcu usłyszała ciche odetchnięcie z ulgą.
Bang Yongguk otworzył oczy.
Lecz Kim Himchan już nigdy tego nie zrobił.













______________________________________________________


Zazwyczaj tego nie robię, ale domyślam się, że przy takim zakończeniu rodzi się wiele pytań. To dobrze. Postaram się teraz na nie odpowiedzieć.
Po pierwsze, na pomysł wpadłam czytając kiedyś o pewnym doświadczeniu. Nazywa się ono Mouse Utopia [klik] lub Eksperyment Calhouna. Wyobraziłam sobie sytuację, w której przeprowadzany on zostaje na ludziach, jednak równie nieświadomych, co te myszy. W końcu tylko wtedy miałby on sens.
Można się tylko domyślić, jak wprowadzono w ten stan bohaterów, przedstawiono im fałszywe wspomnienia i uporządkowano ich życie od A do Z. Wszystko przebiegało w miarę gładko, ale coś poszło nie tak. Yongguk nie dawał się propagandzie. Coś było nie tak, ale on nie potrafił dostrzec, co.
To Himchan odkrył prawdę. Dlatego chciał, aby Yongguk go skrzywdził, a potem się usiłował zabić, aby jakoś wydostać się z tego świata. Wszystko dzięki książkom, które ten mu czytał. Cała historia skupia się na przemyśleniach Yongguka dlatego, że te Himchana były zbyt skomplikowane. Można więc wysnuć wniosek, że tak naprawdę głównym bohaterem jest Kim Himchan.
Tekst nosi tytuł "Sic Et Non". Jest to dzieło Piotra Abelarda z XII wieku, obejmujące 158 punktów doktryny chrześcijańskiej i opinie ojców Kościoła. Był to w owych czasach wstęp do metafizyki, dzieło które w warunkach świata przedstawionego w opowiadaniu w życiu nie zostałoby przepuszczone przez IIT. Byłoby stawiane w tej samej pozycji, co Mein Kampf obecnie. Ten paradoks porównywalny jest do paradoksu imienia Himchana, był też zabiegiem celowym. Yongguk miał rozważania na tematy religijne, domyślał się, że w wyniku jej upadku powstał świat, w którym przyszło mu żyć.
Himchan wiedział, że tak czy siak na samym końcu umrze. Yongguk dostawał znaki, ale nie potrafił (albo zwyczajnie nie chciał) przyswoić sobie tego, co z nich wynikało. Czy powinnam więc napisać SEN (cóż za zbieg okoliczności ze skrótem tytułu!) z perspektywy Himchana? Myślę, że nie potrafiłabym. A jeśli już bym to zrobiła, raczej nie potrafiłabym tego rozpisać tak, jak teraz to robię :)
Wiem, że mogłam zrobić to lepiej. Za dużo rzeczy chciałam tu zawrzeć i wyszło tak, jak wyszło. Nie wiem, czy jestem zadowolona. Cieszę się jednak, jeśli to ktokolwiek przeczytał. To dla mnie bardzo ważne.

Dziękuję i do zobaczenia niedługo!

4 komentarze:

  1. Ciekawy tekst. Gdyby nie wyjaśnienie eksperymentu pewnie zastanawiałabym się o co chodzi. Cieszę się, że całość jest napisana z punktu widzenia Yongguka. Nie tylko dlatego, że trzyma w napięciu, ale też ze względu na jego nieświadomość. Himchan, choć miał mniej odczynienia z książkami i otoczeniem, dużo szybciej domyślił się o co chodzi. Jego opis byłby bardziej... niejasny? Albo moze wręcz odwrotnie? Nie wiem. Mimo to i tak wolę wersję Yongguka, jest bezpieczniejsza.
    Uwielbiam to, że nawiązałaś w, bądź co bądź, zwykłym internetowym fanficku, do dzieł wielkich pisarzy. Ale jeszcze bardziej uwielbiam to, że zrobiłaś to dobrze. Dorzucić do swojego opowiadania trochę lektury wyższego szczebla nie jest wielkim osiągnięciem, ale umieć ją wykorzystać - tak.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To było niewyobrażalnie dobre
    Aż teraz brakuje mi słów.
    Dawno (jak nie nigdy) nie czytałam takiego ff. Jest niesamowity.
    Nie wiedziałam ze w najzwyklejszym "krótkim" opowiadaniu fanowskim można tyle zawrzeć.
    Jestes niesamowita, tyle powiem.
    I z niecierpliwością czekam na następne opowiadania :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Płaczę...
    Ja płaczę...
    To było... nie do opisania. To było niesamowite. Takie.. tajemnicze, mistyczne.
    Podziwiam Cię za to, że w kpopowych fanfickach zawierasz i w tak piękny sposób wykożystujesz różne treści, które z kpopem nie kojarzą się wcale.
    Mam teraz tekie dziwne poczucie pustki... Ja... Po prostu nie umiem się wysłowić...
    Powtórzę to, co napisałam pod pierwszą częścią: jestem oczarowana.
    Dziękuję, że potrafisz pisać takie dzieła.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Brak mi słów.... to był zdecydowanie najlepszy ficzek jaki czytałam. I bardzo dobrze, że zdecydowałaś się wyjaśnić zakończenie, w życiu nie wpadłabym na to D: świetne! :)

    OdpowiedzUsuń