B A D W O L F
Kiedyś oglądaliśmy z Bangiem film. Szczerze, to nie pamiętam jego tytułu, skupiłem się bardziej na fabule. Opowiadał o małżeństwie, które tak bardzo pragnęło mieć dziecko, że pewnego wieczoru los zesłał im syna wprost z nieba. Gwiezdny chłopiec stał się ich oczkiem w głowie, kochali go tak bardzo, że nawet nie próbowali dociekać, w jakich okolicznościach się wśród nich znalazł. Nie pamiętam też zakończenia tego filmu. Być może dlatego, że całe wraz z Bangiem przepłakaliśmy.
Od tamtego czasu minęły dwa lata, lecz niewiele się zmieniło. Yongguk pracował jako grafik w firmie reklamowej, ja natomiast uczyłem dzieci muzyki. Przeprowadziliśmy się do miasta, abyśmy obaj mieli bliżej do pracy. Jednak nasze życie miało ciągle ten sam rytm. Czy czuliśmy się nim znużeni? Nie do końca. Długo walczyliśmy o to, by być ze sobą. Byliśmy dumni z naszego związku, podobnie jak nasi rodzice i przyjaciele. Jednak czegoś w nim brakowało, czegoś żywego, kolorowego, ciągle uśmiechniętego...
Yongguk kochał dzieci. Raz po raz odwiedzał mnie w pracy, miałem wtedy wrażenie, że już nigdy nie wrócimy do domu. Właśnie w takich momentach docierało do mnie, czego tak naprawdę brakuje w naszym życiu. Obaj bezlitośnie zbliżaliśmy się do trzydziestki, byliśmy ze sobą już tyle czasu, że nikt nie znał Yongguka lepiej niż ja, i odwrotnie. Wieczorami, gdy odpoczywaliśmy w ciszy po całym dniu pracy, często spoglądałem na niego i miałem wrażenie, że się modli. Bang nie był religijnym człowiekiem, ale to nie oznaczało, że modli się do kogoś, tylko o coś. Nim się spostrzegłem, po pewnym czasie zaczęliśmy robić to samo. Leżeliśmy tak i modliliśmy się razem, do późna w nocy, chociaż nadziei już prawie nie było.
Nadeszła wiosna. Wiosną obaj obchodziliśmy urodziny, a także naszą wspólną, kolejną już rocznicę. Dziewiątą. Yongguk obudził mnie rano ze świetnym humorem, który okazał się być zaraźliwy.
- Za rok będzie dokładnie dekada. - stwierdził, smażąc spokojnie omlety, co jakiś czas spoglądając na mnie z uśmiechem. Niespodziewanie mój nastrój stał się dziwnie nostalgiczny. Gdy zaczynaliśmy nasz związek, obaj byliśmy buntownikami. Chcieliśmy podróżować po świecie, ale przede wszystkim go zmienić. Czy nam się udało? To chyba oczywiste, że nie. To niemożliwe. Szkoda, że dotarło do nas to tak późno... Lecz niczego nie żałowaliśmy. Tak wspaniale przeżytych lat nie zamieniłbym na nic innego.
Gdy omlety były już gotowe, Yongguk zajął miejsce naprzeciwko mnie i zabrał się do jedzenia. Cisza. Obaj milczeliśmy, pogrążeni we własnych myślach. Przez wiele lat ta cisza wydawała się być bardzo komfortowa, lecz teraz stała się dziwnie nienaturalna. Podnieśliśmy na siebie wzrok, w tym samym momencie odkładając widelec na stół.
- Znowu o tym myślisz. - westchnął, wystukując palcami bliżej nieokreślony rytm. Wzruszyłem ramionami.
- Ty też.
- Tak, ale... - urwał, po chwili odwracając wzrok od moje twarzy. Schował twarz w dłoniach, nim ponownie się odezwał: - Dobrze wiesz, że nie możemy nic zrobić.
- Ale Ba...
- To nie jest film, Himchan. Tutaj nikt nie ześle nam dziecka z gwiazd, jeśli tylko będziemy tego bardzo pragnąć. Takie rzeczy się nie dzieją w prawdziwym życiu. W realnym świecie nie mamy szans na to, chociażbyśmy nie wiem, co robili. To okropne, ale tak już jest. Zamartwianie się niczym nie pomoże.
Zagryzłem wargę, gdy tak nieznacznie podniósł głos. Cisza, która przez tyle lat towarzyszyła nam podczas śniadania, zadrżała i zniknęła bezpowrotnie, podobnie jak mój apetyt. Wiedziałem, że ma rację, już nie raz poruszaliśmy ten temat, ale... Pokręciłem głową i odsunąłem od siebie talerz, powoli wstając. Byle tylko nie patrzeć mu w oczy.
- Przepraszam. To moja wina.
Jego wzrok ponownie powędrował w kierunku mojej twarzy, próbując bezskutecznie złapać moje spojrzenie.
- Jak to?
Westchnąłem. Obaj doskonale wiedzieliśmy, dlaczego. To ja wtedy, dziewięć lat temu, spytałem, czy nie ma nic przeciwko pójściu ze mną na randkę. To ja siedem lat temu zaproponowałem, abyśmy znaleźli wspólne mieszkanie. Ja pięć lat temu poprosiłem, abyśmy przestali to ukrywać przed światem. Ja dwa lata temu po raz pierwszy zacząłem się zastanawiać na głos, jak fantastycznie byłoby mieć syna lub córkę.
Cisza, która teraz zapadła, zdecydowanie nie była komfortowa. Żaden z nas nie wiedział, co ma powiedzieć. Do końca dnia milczeliśmy, odsuwając wszelkie plany, dotyczące tego dnia, na inny termin. Ja nie przestałem się obwiniać, a on wciąż nie wiedział, jak ma mnie przeprosić. To była najsmutniejsza rocznica, jaką kiedykolwiek mieliśmy.
Tydzień później pojawiła się ona.
Dziewczynka, na oko pięcioletnia. Zobaczyłem ją po raz pierwszy w kawiarni, gdzie wstąpiłem po pracy na filiżankę kawy. Zniknęła tak szybko jak się pojawiła, dlatego przez moment myślałem, że się przewidziałem. Zapamiętałem jednak jej długi, różowy płaszczyk, ciemne warkocze i przenikliwe spojrzenie, tak charakterystyczne i znajome. I to właśnie to przyciągnęło moją uwagę, wzbudziło pewne obawy, gdy zobaczyłem ją znowu, następnego dnia, niedaleko mostu, przez który codziennie przejeżdżałem. Byłem tak zdziwiony, że prawie przejechałem na czerwonym świetle. Kiedy ponownie spojrzałem w jej kierunku, dziewczynki już nie było. Zniknęła, rozpłynęła się w powietrzu.
Było to tak dziwne, że nie potrafiłem o tym nie myśleć. Może to był duch? Nie wiem, co było straszniejsze: fakt, że dziewczynka mogła nim być, czy to, że ją widziałem. Przez cały tydzień, niemal codziennie, ukazywała mi się w innych miejscach, szybko jednak znikając. Nie pozostawiała po sobie żadnego śladu. Nikt, oprócz mnie jej nie widywał. Zacząłem się zastanawiać, czy nie powinienem pójść z tym do lekarza; może to przez zmęczenie?
Szybko jednak zrezygnowałem z tego pomysłu, bo w następnym tygodniu dziewczynka nie zniknęła.
Było późne popołudnie. Wróciłem z pracy i wysiadłem z auta na parkingu, dookoła nie było żywej duszy. W pewnym momencie wyrosła tuż przede mną, wciąż w tym swoim długim płaszczyku, z ciemnymi warkoczami i niepokojąco znajomymi oczyma. Zamrugałem wielokrotnie, lecz ona wciąż tam stała. Sekundę później skuliła się nieco i podeszła bliżej, patrząc na mnie tak, jakby miała się za chwilę rozpłakać. Chciałem coś powiedzieć, lecz nim zdążyłem otworzyć usta, usłyszałem ciche:
- Mamo, boję się.
Rozejrzałem się, lecz dookoła mnie nie było żadnej kobiety. Zagryzłem wargę, ponownie zerkając na dziewczynkę; dwie, duże łzy spłynęły po jej policzkach, lądując na betonowej powierzchni parkingu. Ponownie zawołała swoją mamę, prośba znowu pozostała bez odpowiedzi. Zrobiłem krok w jej stronę, chcąc położyć dłoń na jej ramieniu, jednak mocny uścisk na nadgarstku mnie przed tym powstrzymał.
- Nie dotykaj jej. - usłyszałem, nim odwróciłem się w stronę nieznajomego. - Znaczy, rób co chcesz, ale to nie jest bezpieczne.
Nie pamiętam dziś, jak wyglądał ten mężczyzna. Zapamiętałem jedynie szczegóły, takie jak rozwiązane sznurowadła, szeroki uśmiech, odrobinę za duża marynarka i burza brązowych, rozwianych włosów. Tyle tylko pamiętam. Szybko puścił mój nadgarstek i wsunął ręce do kieszeni, patrząc na mnie uważnie. Tym razem zdążyłem otworzyć usta i spytać:
- Co tu się właściwie dzieje?
Mężczyzna roześmiał się cicho i machnął dłonią w kierunku płaczącej dziewczynki.
- Przesłodka. Naprawdę śliczna. Udała wam cię.
- Słucham...?
Mężczyzna podszedł bliżej i westchnął.
- Córka. Mówię, że wykonaliście kawał dobrej roboty, ty i twój mąż.
Rzuciłem mu pełne niedowierzania spojrzenie. O czym on wygadywał? Dziewczynka w końcu przestała płakać, wytarła oczy wierzchem rękawa i podniosła na nas zamglony wzrok. Przegryzłem wargę, niemal wariowałem z niepokoju o to, co się tutaj dzieje.
- Po pierwsze, Yongguk to nie jest mój mąż. - zacząłem. - A po drugie...
- Och, ależ oczywiście, że jest. Tak samo, jak ta dziewczynka jest wasza. Całkowicie, genetycznie, niezaprzeczalnie. - miałem ochotę strzepnąć jego rękę z mojego ramienia, ale nie mogłem się do tego zmusić. Patrzyłem na dziewczynkę i w końcu do mnie dotarło, dlaczego jej wzrok był taki znajomy; miała identyczne oczy jak Yongguk.
- Jak to możliwe? - szepnąłem. Nie mogąc oderwać od niej wzroku. Zacząłem dostrzegać szczegóły, takie jak faktura włosów, tak podobna do mojej, kolor skóry i kształt ust. Oczy, nos i uszy miała po Yongguku. Pokręciłem głową. Nie, to nie mogła być prawda. Bo... jakim cudem?
Mężczyzna mruknął coś pod nosem, po czym zacisnął palce na moim ramieniu. Syknąłem i już chciałem kazać mu przestać, kiedy drugą dłonią chwycił dziewczynkę. Ziemia pod moimi nogami zadrżała, błysk światła oślepił mnie na moment, musiałem aż zamknąć oczy. Gdy ponownie je otworzyłem, byłem w obcym domu, tak wielkim jak parking, na którym przedtem staliśmy. Był urządzony w dawnym stylu, większość mebli to zabytki, łącznie z drzwiami i stołem kuchennym. Chciałem się uszczypnąć, by sprawdzić, czy to nie sen, lecz mężczyzna szybko mnie powstrzymał:
- Przestań, bo się obudzisz.
Byłem zbyt zaskoczony, by odpowiedzieć. Odwróciłem wzrok w kierunku dziewczynki, ta jednak zniknęła. Usłyszałem jej śmiech, dobiegał z kuchni, ponownie wołała swoją mamę, lecz tym razem odpowiedział jej ciepły, kobiecy głos.
- Kto to?
- Sam się przekonaj. - odparł nieznajomy, prowadząc mnie w kierunku zabytkowych drzwi. Stanąłem w progu kuchni, bojąc się, że ktoś może mnie zobaczyć, jednak mężczyzna pokręcił głową z uśmiechem. - Nie mogą cię widzieć, jeśli nie jesteś bohaterem wydarzeń. Przecież to twój sen.
Postanowiłem zostawić na razie ten temat i rozejrzałem się po kuchni. Była duża, ale wyglądała dość zwyczajnie i prosto, czyli tak, jak lubiłem. Przy jednym z blatów stała kobieta, ubrana prawdopodobnie do pracy w biurze. Czarne, pewnie dość długie włosy, upięte miała niedbale tuż nad karkiem. Nosiła ładny, ale nie za mocny makijaż, jej paznokcie pomalowane były na perłowy róż. Miała szeroki, ładny uśmiech, jednak coś było nie tak. Skądś ją znałem, była taka oczywista, zupełnie jakby...
- Himchan?
Odwróciłem się gwałtownie, słysząc znajomy głos. Yongguk, co on tu robi? Widziałem, jak zszedł po schodach na dół, poprawił krawat i... minął mnie zupełnie tak, jakbym był powietrzem. Chciałem ku niemu sięgnąć, lecz nieznajomy ponownie mnie powstrzymał. Mogłem tylko obserwować, jak Bang podchodzi do tej kobiety z szerokim uśmiechem na ustach, wciąż nazywając ją moim imieniem...
I nagle do mnie dotarło.
Cofnąłem się gwałtownie i, nim się spostrzegłem, ponownie znalazłem się na prawie pustym parkingu przed domem. Leżałem na ziemii, jednak nie wnikałem w to, jakim cudem... Pewnie zemdlałem. Szybko podniosłem się do siadu, moje serce waliło jak oszalałe. Podniosłem wzrok na nieznajomego mężczyznę i spytałem drącym głosem:
- Ta kobieta... To ja?
Pokiwał głową, ponownie wsuwając ręce do kieszeni spodni.
- Pokazałeś mi przyszłość? - zadałem kolejne pytanie. - Czy ja będę...?
- Nie, Himchan. Pokazałem ci coś zupełnie innego. - uklęknął przede mną, wpatrując mi się intensywnie w oczy. Przez moment obaj milczeliśmy, nim w końcu dodał: - Masz wielką moc. Pragniesz czegoś tak mocno, że tworzy się równoległy świat, oparty tylko i wyłącznie na twoich marzeniach. Ten dom, rodzina, to wszystko jest twoim marzeniem. Należą do ciebie.
Spuściłem wzrok w beton, nie dowierzając własnym uszom. To, co nieznajomy mi opowiedział, nie miało żadnego sensu, ale jednocześnie... Próbowałem wstać, dość nieudolnie, a gdy w końcu mi się to udało, musiałem oprzeć się o drzwi własnego auta. Rozejrzałem się dookoła; dziewczynka zniknęła. Staliśmy tylko we dwoje, naprzeciwko siebie, do tego najwidoczniej żaden z nas nie wiedział, co ma powiedzieć.
Po około minucie przełknąłem ślinę, dając radę w końcu z siebie wydobyć:
- Czemu... czemu ja ją widzę?
Mężczyzna westchnął, nim odparł:
- To świat stworzony przez ciebie, ale nie masz już nad nim kontroli. Za kilka dni rodzice tej dziewczynki zginą, zostanie sierotą... Ale ty tego nie chcesz. Pragniesz ją zatrzymać, wychować, bo od samego początku czułeś, że jest twoja. Była przy tobie zawsze, Himchan.
- Czy... w takim razie...?
Uśmiechnął się szeroko, poprawił marynarkę, przeczesał palcami włosy i rzekł, nim zniknął:
- Tak. Za kilka dni Soohyun przeniesie się do waszego świata i tu już pozostanie. Z wami.
Yongguk mi nie wierzył. To było oczywiste, że uzna mnie za kompletnego wariata, patrząc na mnie tym wzrokiem, którego nienawidziłem; pełnym litości i smutku. Cały czas powtarzał, że jestem zmęczony, muszę wziąć wolne i odpocząć, bo to pewnie z przepracowania... Lecz ja ciągle ją widziałem. Pozostawała na dłużej, ciągle wołała swoją mamę, ale ja nie mogłem jeszcze jej dotykać. Nie miałem jak jej pomóc, chociaż serce dosłownie łamało mi się na ten widok.
Zastanawiałem się, jak mam przekonać Yongguka, że to jednak prawda. Gdyby tylko tamten tajemniczy mężczyzna jeszcze raz się ukazał, byłoby o wiele prościej... Nawet nie wiedziałem, jak się nazywa. Kompletnie zapomniałem o tym, że wypada go zapytać o imię. I skąd on tyle wiedział? Kim był? Dosłownie wariowałem z niepokoju i bezradności, nienawidziłem tego uczucia, gdy nie wiem, co się wokół mnie dzieje. Ale Soohyun... Była prawdziwa, tego jedynego byłem pewien.
Tego dnia wróciłem do domu wcześniej. Nie spodziewałem się, że Yongguk również skończy wcześniej, dlatego zdziwiłem się, gdy ujrzałem go w kuchni, stojącego przy lodówce, bladego jak ściana. Przeraziłem się na widok jego miny, dlatego od razu do niego podszedłem i spytałem, co się stało. Ten podniósł na mnie wzrok i pokazał mi kartkę, na której widniał napis:
"Zaufaj Himchanowi.
- Zły Wilk".
Dzieci nienawidziły bajki o Czerwonym Kapturku głównie ze względu na złego wilka. Był podstępnym potworem, który pozbawił dziewczynkę jednej z najbliższych osób, czyhał na jej życie, postępując tak okrutnie, że nie dziwiłem się wcale, gdy dzieci nawet nie chciały słuchać o tej postaci. Zły wilk pokierował losem dziewczynki, całkowicie go odmieniając. Gdy ujrzałem podpis na kartce, którą Bang mi podarował, przeraziłem się. Podniosłem na niego wzrok, przez chwilę obaj milczeliśmy, zwyczajnie nie wiedząc, co powiedzieć. Po chwili jednak zrozumiałem.
Yongguk w dzieciństwie najbardziej ze wszystkich postaci z bajek bał się właśnie złego wilka, lecz mimo wszystko miał do niego szacunek. Nie potrafił mi powiedzieć dlaczego, po prostu w pewien absurdalny sposób mu zaimponował. W jego spojrzeniu czaił się strach, ale też bezgraniczna ufność. Posłałem mu delikatny uśmiech i odłożyłem kartkę na bok, aby nie musiał już na nią patrzeć. Chciałem coś powiedzieć, lecz to on przerwał nasze milczenie, pytając:
- Kiedy będę mógł ją zobaczyć?
Soohyun pojawiła się w drzwiach naszego mieszkania w sobotę o godzinie czwartej rano. Ze snu wyrwał nas głośny płacz, walenie małych piąstek o drzwi i to rozdzierające serce wołanie rodziców. Zapaliliśmy wszystkie światła w całym domu i czym prędzej podbiegliśmy do drzwi, za którymi stała przemoczona od deszczu, wystraszona, ale cała, żywa, realna i prawdziwa dziewczynka. Yongguk na jej widok zaniemówił. Wiedziałem, że zauważył to, co ja za pierwszym razem; niemożliwe wręcz podobieństwo zarówno do niego, jak i do mnie. Przez krótką chwilę stał jak zamurowany, zaraz jednak otrząsnął się i pobiegł do salonu po koce, aby móc ją okryć. W tym czasie ja zaprowadziłem ją do kuchni, usiadłem obok niej z kubkiem kakao i próbowałem uspokoić, aby w końcu przestała płakać.
- Miałam taki okropny sen... Śniło mi się, że nasz domek spłonął... Ja uciekłam, ale wy... Bardzo się wystraszyłam! - jej głos drżał, była okropnie przerażona. Przeniosłem wzrok na Yongguka, który własnie okrywał ją kocem, siadając na krześle po drugiej jej stronie.
- Już dobrze, Soohyun. Oddychaj, to tylko sen. Widzisz? Jesteśmy tutaj. - uśmiechnął się do niej, a ja poczułem, że bicie mojego serca gwałtownie przyspiesza. Ponownie przypomniałem sobie film o chłopcu z gwiazd, który oglądaliśmy te kilka lat temu. Przez cały ten czas myślałem, że takie rzeczy nie dzieją się naprawdę, a jednak. Zdarzył się cud, a Soohyun jest tego żywym dowodem. Właśnie wtedy, w sobotę o czwartej nad ranem, kiedy po raz pierwszy siedzieliśmy we trójkę w kuchni i rozmawialiśmy, uwierzyłem w siłę marzeń. Nadziei nie można porzucać, nawet jeśli sytuacja tego wymaga. Dziewczynka naturalnie została z nami, gdyż testy DNA wykazały jednoznacznie, że jesteśmy jej prawdziwymi rodzicami. Teraz nie potrafię sobie wyobrazić bez niej życia. Wciąż pamiętam tamtego tajemniczego mężczyznę z parkingu, którego wraz z Yonggukiem zwykliśmy nazywać Złym Wilkiem. Chcieliśmy mu kiedyś podziękować, chociaż doskonale wiemy, że już nigdy w życiu nie będzie na to okazji. Jedyne, co nam pozostało, to regularnie czytać Soohyun na dobranoc bajkę o Czerwonym Kapturku, powtarzając: "Nie bój się złego wilka. Tobie nigdy nie zrobiłby krzywdy."
Aż mi się ciepło w środku zrobiło :>
OdpowiedzUsuńTa końcówka była taka urocza, ciepła, szczęśliwa, rodzinna... No po prostu idealna.
Szczerze mówiąc, po tytule spodziewałam się czegos zupełnie innego, ale to nie znaczy, że jestem rorczarowana. Co to to nie! Jestem zachwycona :>
Brawo, Yesiu!
Życzę dużo weny na przyszłość~
Jakie urocze i puszyste! ^^
OdpowiedzUsuńKiedy przeczytałam tytuł, spodziewałam się czegoś zupełnie odwrotnego, takiego badboyowego klimatu. Ale to jest chyba nawet lepsze c:
Dziękuję i życzę duuużo weny~
PS. Przez jedną króciuteńką chwilę bałam się, że wyczuwam mprega, ale ufff~ ;)