Kibum nie miał pojęcia, czy Minho faktycznie lubił muzykę, którą grał. Robił to wciąż niepewnie i nieporadnie, długie palce uważnie dotykały klawiszy, a jego skoncentrowana twarz zdradzała, że wciąż jeszcze się uczy. Grał zazwyczaj dość proste utwory, nie wymagające lat wprawy, których zdecydowanie mu brakowało. Prawdę powiedziawszy nikt nie wiedział, ile tak naprawdę czasu Kibum poświęcił do tej pory na grze w swoim życiu. Mógł być to rok, dwa lata, trzy, dziwne, że nikt go o to nie spytał... Chłopak jednak nie narzekał. Był wdzięczny, że pozwolono mu grać w niewielkim klubie na piętrze zabytkowego budynku, który jeszcze pięćdziesiąt lat temu musiał być apteką. Nie przychodziło tu zbyt wielu ludzi, jednak nikomu zbytnio to nie przeszkadzało. Kibum lubił tę pracę, nie tylko dlatego, że poza nią nie miał zbytnio perspektyw...
Dwa lata temu wyrzucono go ze studiów za romans z profesorem. Obaj sądzili, że nikt się o tym nie dowie, jednak żona nauczyciela nienawidziła go tak bardzo, że nie omieszkała donieść i dostarczyć dowodów w postaci zdjęć. Kibum nigdy wcześniej nie czuł się bardziej upokorzony. Przez dwa lata łapał się każdej możliwej pracy, ale los nie był dla niego zbyt łaskawy. Co chwilę dzwonił do rodziców z prośbą o pomoc, w końcu tego zaprzestał. Nie potrafił już dłużej ich zawodzić. Skorzystał z ogłoszenia o darmowym kursie gry na pianinie w ratuszu, stwierdzając, że to może być jego ostatnia szansa. Nie łudził się, że łatwo będzie mu znaleźć dobrze płatną pracę, lecz czy miał coś do stracenia?
Na kurs uczęszczał już od trzech miesięcy. Okazało się, że jest w tym naprawdę dobry, nawet jeżeli to była jego pierwsza w życiu przygoda z pianinem. Miesiąc temu udało mu się dostać posadę w klubie, za którą codziennie dziękował losowi. Kto wie, gdzie by teraz był, gdyby nie ona...
Smukłe palce sunęły po klawiaturze, drżąc od czasu do czasu. Nawet, jeżeli Kibum popełniał niewielkie błędy, to nie były one rażące. Zawsze dostawał gromkie brawa, chociażby na publiczności siedziało tylko kilka osób, a wśród nich pewien mężczyzna pojawiający się tam dzień w dzień, zawsze elegancko ubrany, nienagannie uczesany, z daleka pachnący pieniędzmi i sukcesem. Kibum go znał - nie osobiście rzecz jasna, ale z telewizji. Nie miał pojęcia co Choi Minho, syn samego prezydenta, robi w takim miejscu jak to.
Starał się nie zwracać na niego uwagi za każdym razem, gdy czuł na sobie przenikliwy wzrok mężczyzny. Ile to już razy się pomylił i znalazł przez niego na granicy płaczu... Naprawdę chciał wiedzieć, czemu pojawiał się na jego występach dosłownie codziennie, skoro ludzie jego pokroju nie przychodzą do drugorzędnych klubów aby posłuchać początkujących muzyków... Prawda?
Po powrocie do domu starał się o tym zapomnieć. Nie powiedział o tym nikomu, bo przecież i tak nikt by mu nie uwierzył. Choi Minho w takim miejscu? Ach, Kibum, przestań marzyć, masz rachunki do zapłacenia...
Choi Minho był równie nieuchwytny, co płatny morderca. Często pojawiał się w telewizji, jednakże poza tym nikt nie miał pojęcia, z kim i gdzie bywa. Bardzo dbał o swoją prywatność i reputację, co oczywiście nikogo nie dziwiło, ale ta cała tajemnica otaczająca jego postać... Kibum sam nie wiedział, co ma myśleć. Dlaczego akurat ten klub i jego występy? Co było w nich takiego pociągającego? Może sprzedawali dobre drinki, a Minho po prostu potrzebował miejsca, gdzie mógłby odsapnąć od kamer...?
Wracając więc do początku, Kibum naprawdę nie był pewien, czy Minho lubił muzykę, którą grał. W wywiadach powtarzał, że lubi jazz i stary, klasyczny rock, co zdecydowanie mijało się z klimatem tego klubu. Nawet, jeśli chłopak starał się o tym nie myśleć, to mimowolnie zawsze się nad tym zastanawiał. Jaka jest twoja tajemnica, Choi Minho? Czy kiedykolwiek mi ją zdradzisz?
Na początku października (mogła to być któraś z sobót), gdy Kibum wszedł do klubu, od razu podeszła do niego jedna z kelnerek i oznajmiła, że ktoś zostawił dla niego kwiaty. Powiedziała to tonem tak zawistnym, że chłopak w pierwszym momencie się przestraszył. Kwiaty? Dla niego? Nie ma innej opcji, to musiał być po prostu nieśmieszny dowcip.
Jednakże kwiaty naprawdę na niego czekały. Piękny bukiet trzydziestu czerwonych róż przywodził na myśl stare filmy z lat sześćdziesiątych, w których Kibum był kompletnie zakochany. Nieważne jednak, jak długo szukał liściku lub innej wskazówki, która mogłaby go doprowadzić do ich nadawcy, niczego takiego nie znalazł. Zmarszczył więc tylko brwi i spytał:
- Pamiętasz może, kto je przyniósł?
- Kurier. - odparła kelnerka i odwróciła się na pięcie, całą swoją postawą zdradzając to, jak bardzo ma gdzieś zarówno Kibuma, jak i całą sprawę z tajemniczymi kwiatami. Chłopak jeszcze długo je oglądał, nie mogąc wyjść z podziwu. Nigdy przedtem nie dostał od nikogo kwiatów... A tym bardziej nie od tajemniczego wielbiciela.
Zapomniał o nich jednak tak szybko, jak zaczął pracę. Całkowicie skupił się na swojej grze, nie potrafił się od niej oderwać nawet wtedy, gdy do klubu wszedł nie kto inny jak Choi Minho. Chociaż znowu czuł na sobie jego przenikliwy wzrok, całą swoją uwagę skupił na grze, klawiszach, swoich palcach i muzyce, która powstawała dzięki niemu.
Po ukończeniu pierwszego utworu jak zwykle otrzymał brawa i podziękował za nie lekkim skinieniem głowy. Wtedy to właśnie dostrzegł szeroki uśmiech na twarzy Minho, który skierowany był w jego stronę. Mężczyzna ubrany był jak zawsze elegancko; biała koszula i modne, czarne spodnie, jednak nie to go zdziwiło. Na krześle obok niego leżał bukiet róż, taki sam jak ten, który otrzymał rano.
Wytrzeszczył oczy i na moment zapomniał kompletnie o tym, że jest w pracy. Zaczął się zastanawiać czy to możliwe, żeby to właśnie Choi Minho zlecił dostarczenie mu tego bukietu. Nie było to nawet aż tak absurdalne, w końcu mężczyzna przychodził tu codziennie po to, aby posłuchać jego gry... Kto inny mógł to zrobić, jak nie on?
Zagrał kolejne dwa utwory, nie przejmując się tym, ile błędów popełnił. Jego myśli krążyły już tylko i wyłącznie wokół Choi Minho; syna prezydenta Korei Południowej, studenta prawa, jednego z najbardziej wpływowych i tajemniczych osób w kraju, który właśnie w tym momencie siedział niecałe pięć metrów od niego i patrzył na niego jak na milion dolarów. Każdy by się speszył w takiej sytuacji. Po skończonym występie ukłonił się i odwrócił na pięcie, by jak najszybciej zniknąć na zapleczu.
Pomieszczenie było puste, wszystkie kelnerki obecnie znajdowały się na sali. Po raz kolejny przyjrzał się różom, czując, jak jego dłonie zaczynają drżeć. Nie lubił niespodzianek i tajemnic, już zbyt wiele miał ich w swoim życiu.
- Kibum? - usłyszał za plecami głos kelnerki. Odwrócił się do niej twarzą i ujrzał w jej dłoniach bukiet, który jeszcze przed kilkoma minutami leżał na krześle na widowni.
- Tak?
- Kolejny bukiet dla ciebie. - powiedziała i pretensjonalnie rzuciła róże na stół.
Z czasem Kibum pokochał grę na pianinie. Szło mu coraz lepiej, mylił się rzadko, brawa które otrzymywał były coraz głośniejsze. Naprawdę polubił swoją pracę i nie myślał o tym, aby kiedykolwiek ją zmienić. Minho w dalszym ciągu przychodził dzień w dzień, obserwował go uważnie, a gdy Kibum kończył grać, wychodził z klubu. R az w tygodniu zostawiał na krześle kwiaty dla niego, jednak nic poza tym. Nie zamienił z nim ani słowa, a Kibum zaczął się powoli coraz bardziej denerwować.
Nie miał pojęcia, na co czeka. Może boi się, że ktoś go rozpozna? Dlaczego więc przynosi mu te kwiaty osobiście? To wszystko było tak tajemnicze i nielogiczne, że Kibuma aż rozbolała głowa. Ostatecznie postanowił nie myśleć o tym aż tyle i skupić się na swojej pracy. Nic innego nie zapewni mu dochodu i dachu nad głową.
W poniedziałek skończył wcześniej, gdyż do klubu przyszedł gość specjalny; jakiś sławny skrzypek z Busan, którego chyba powinien chociażby kojarzyć. W każdym razie to był pierwszy raz, kiedy widział ten klub wypełniony po brzegi. Nie mógł się przecisnąć na zaplecze, ciągle popychając ludzi, którzy jednak nie zwracali na niego najmniejszej uwagi. Chwycił za klamkę i wszedł do środka, w końcu mogąc odetchnąć pełną piersią.
- Przepraszam, chyba nie powinienem tu być. - usłyszał głęboki, lecz nieco niepewny głos za swoimi plecami. Odwrócił się w tym kierunku i prawie zachłysnął się śliną; stał przed nim Choi Minho, syn prezydenta we własnej osobie, mężczyzna, który spędzał sen z powiek Kibuma przez ostatnie tygodnie. Chłopak wytrzeszczył oczy gdy dotarło do niego, że Minho stoi przy stoliku, na którym piętrzyły się wazony z bukietami róż. Niektóre były już całkowicie obwiędłe, jednak Kibum nie miał serca, aby je wyrzucić. - Przepraszam. Zobaczyłem, że drzwi są otwarte i pomyślałem, że na ciebie zaczekam... - dotknął delikatnie płatka jednej z róż. - Nie lubisz róż?
- Słucham?
- Zostawiłeś wszystkie bukiety tutaj... Jeżeli nie trafiłem z doborem kwiatów, to najmocniej przepraszam.
Kibum natychmiast pokręcił głową i odparł, usilnie kryjąc drżenie swojego głosu:
- Nie, są piękne. Tylko mam za małe mieszkanie i nie jestem w stanie ich wszystkich tam pomieścić...
- Och. - twarz Minho wyrażała zdziwienie ale też i nutę zawstydzenia. - Przepraszam.
- Um, w porządku... Mógłby pan już przestać przepraszać, nic się nie stało. - nie potrafił się nie uśmiechnąć. Prawie widział, jak ręce mężczyzny się pocą, a on sam zwyczajnie nie wie, co powiedzieć.
- W takim razie... W porządku. - odparł i podrapał się po głowie. - Mów mi po imieniu, proszę. Nie chcę zabrzmieć grubiańsko, ale zapewne mnie znasz, poza tym tak się składa, że jestem młodszy od ciebie... - Minho roześmiał się nerwowo i wsunął dłonie do kieszeni eleganckich spodni. - A niech to. Sądziłem, że w rozmowie z tobą będę bardziej pewny siebie i ogarnięty, a tymczasem zachowuję się jak nastolatka...
- Proszę...?
Minho westchnął cicho.
- No dobrze. Od początku. - oparł się o stół i spojrzał na niego. - Kilka tygodni temu szukałem miejsca, gdzie mogę się zaszyć na kilka godzin i odpocząć, wypić kilka drinków, posłuchać muzyki... Miejsca, gdzie nikt nie będzie zwracał na mnie uwagi, nie zrobi mi zdjęć jak zataczam się pijany od baru do baru, czyli wszelakie speluny odpadają. Przypadkiem trafiłem tutaj, usiadłem z boku, zamówiłem coś do picia i wtedy przy fortepianie stanąłeś ty.
- Och. - Kibum zmieszał się, czując, że tym razem to jemu pocą się dłonie.
- Całkowicie zapomniałem, po co tutaj przyszedłem. Znalazłem nowy powód i sam nie wiem kiedy, ale całkowicie wpadłem. Nie potrafiłem przestać na ciebie patrzeć, sposób w jakim grałeś, twoje skupienie... Czułem się zaczarowany. - unikał spojrzenia Kibumowi w oczy, zamiast tego wlepił wzrok w jeden z obwiędłych bukietów. - Wiem, że to brzmi głupio i zapewne mi nie uwierzysz, ale... Odnalazłem cię na facebooku, także kilka artykułów o tobie i... o tym, co się stało na studiach.
- Minho...
- Ale to nieważne. Ja nie jestem jak tamten mężczyzna, nie zależy mi tylko i wyłącznie na seksie. Ja... Przychodziłem tutaj dzień w dzień przez ostatnie tygodnie po to, aby cię poznać i zebrać się na odwagę, aby w końcu do ciebie zagadać... Stąd te kwiaty. Nie chciałem cię wystraszyć ani nic. Wiem, co sobie myślisz... Że osoba mojego pokroju może mieć każdego, ale... tak się składa, że chcę ciebie. Przepraszam, to brzmiało bardzo chaotycznie, ale...
Minho wziął głęboki oddech i pokręcił głową. Kibum zamrugał powiekami i odparł niepewnie:
- W porządku.
Minho rzucił mu zaskoczone spojrzenie, jakby sądził, że się przesłyszał.
- Ja... szczerze? Nikt w życiu jeszcze nie potraktował mnie w taki sposób. W sensie w taki, że poczułem się... ceniony. Sam nie wiem, to brzmi jeszcze bardziej chaotycznie, ale nie miałem szczęścia w niczym, czego się złapałem. Sądziłem, że nie ma już dla mnie nadziei, dlatego ta praca była dla mnie objawieniem i teraz ty... Wciąż nie mogę w to uwierzyć, w końcu jesteś synem prezydenta i w ogóle... - roześmiał się nerwowo. - ...ale to nie ma dla mnie znaczenia. Jesteś człowiekiem, który pokazał mi, że mogę być dla kogoś najważniejszy na świecie i... Chciałbym... wiesz... umówić się z tobą...?
Mężczyzna patrzył na niego ze zdziwieniem, nawet nie mrugając powiekami, Wypuścił dłonie z kieszeni i odchrząknął cicho:
- Ja... to znaczy... Myślałem, że to ja zadam to pytanie...
Kibum roześmiał się nerwowo, rumieńce na jego policzkach stały się jeszcze bardziej wydatne.
- W każdym razie, bardzo chętnie. Naturalnie. Oczywiście, zabiorę cię do drogiego, eleganckiego miejsca, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał. - Minho uśmiechnął się szeroko, zaintrygowany wyrazem twarzy Kibuma. Ten rumieniec był naprawdę uroczy.
Wymienili się telefonami, ignorując nawzajem drżenie swoich rąk. Umówili się na piątek wieczór, Minho odbierze Kibuma po pracy i razem pojadą na kolację do miejsca, którego nazwy Kim nawet nie potrafił wymówić. Minho skinął głową i zaczął zbierać się do wyjścia, kiedy Kibum przypomniał sobie o czymś; o pytaniu, które od dawna chciał mu zadać:
- Czyli to znaczy, że naprawdę lubisz moją grę?
Mężczyzna milczał przez dłuższą chwilę, w końcu uśmiechnął się lekko i westchnął:
- Szczerze, Kibum? Nie bardzo. Grasz amatorsko i brak ci wprawy, mimo to nie jest źle. Mam nadzieję, że mi wybaczysz...
Kibum nigdy nie śmiał się dłużej i szczerzej, niż w tym momencie. Co więcej, te kilka słów upewniło go o tym, że Choi Minho to najbardziej niezwykły i tajemniczy mężczyzna, którego kiedykolwiek poznał.
Ojej, to było takie urocze i kochane ♡
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że dopiero teraz komentuję, nie mogę się ostatnio zebrać do czytania czegokolwiek :/
Weny~~