The Rolling Stones - Satisfaction
________________________
Parę lat i kilkanaście zamordowanych osób temu Moon Jongup był naprawdę dobrym człowiekiem.
Pomimo braku solidnego wykształcenia jakoś sobie radził. Pomagał ojcu w warsztacie samochodowym, weekendami dorabiając sobie w pobliskiej pizzerii. Nie było im łatwo, to fakt. Jego ojciec musiał wziąć kredyt po śmierci żony, aby móc spłacić dom. Jongup zrezygnował ze studiów. Nie czuł poświęcenia, raczej zasrany obowiązek, aby zostać i pomóc rodzinie w potrzebie, tym bardziej, że pani Moon odeszła bardzo nagle i niespodziewanie. Jongup nie lubi o niej mówić, zresztą, zazwyczaj unika tematu całej swojej rodziny. Być może wciąż czuje do nich żal? Kto wie?
Jakby się nad tym zastanowić, to Jongup w ogóle niewiele mówi. Skupia się na czynnym działaniu, nie siląc się na długie monologi, czy wyszukane słowa. Cóż, tak właściwie, to jego praca właśnie tego od niego wymagała. Działania. Każde słowo za dużo mogło oznaczać zawahanie się.
W każdym razie, kiedy zmarł ojciec, Jongup miał już dwadzieścia lat. Przez pewien czas sam starał prowadzić warszat, niestety okazało się, że długi pana Moon zamiast się zmniejszyć, to z każdym dniem rosły. Nim się obejrzał, warsztat zlicytowano i powoli zaczęto dobierać się także do jego rodzinnego domu. A tego Jongup nie potrafił już znieść.
Od tego czasu wydarzyło się mnóstwo rzeczy, które ostatecznie doprowadziły go do tego miejsca, w którym obecnie się znajduje. Będziemy jeszcze czasami do nich wracać, nigdy jednak nie oceniając osoby Moon Jongupa i jego postępowania. Wielu mężczyzn w jego sytuacji postąpiłaby podobnie, gdyż znalazł się w takim momencie, kiedy naprawdę nie miał już nic do stracenia...
Moon Jongup. M o o n J o n g u p. Kiedy nie znał jeszcze zbyt dobrze angielskiego, nie wiedział, dlaczego ojciec nazywał go "Małym Księżycem". Myślał, że to miało coś wspólnego z jego blizną nad lewą kostką, pozostałością po pierwszej, nieudanej zresztą próbie jazdy na rowerze. Kiedy w końcu mu to wytłumaczono, początkowo znienawidził to określenie. Infantylne i sentymentalne, zwyczajnie głupie, próbował zapomnieć o własnym nazwisku i wszystkim, co się z nim wiązało. Wszystkim przedstawiał się jako Jongup.
Jaki Jongup?
Po prostu Jongup.
Początkowo, wciąż jeszcze pracując w podupadającym warsztacie, myślał o handlu narkotykami. Znał kilku dilerów, którzy potrzebowali pomocy, jednak żaden z nich nie ufał mu wystarczająco mocno, aby powierzyć w jego ręce sieć handlu. Jongup kombinował więc jak tylko mógł, kradł części aut i sprzedawał je po okazyjnej cenie, jednak nie był to specjalnie opłacalny interes. Próbował też dorabiać legalnie, tym bardziej wtedy, gdy wiadomo już było, że ich warsztat przepadł. Ojciec już dawno się załamał, Jongup dalej walczył. Był młody, silny i inteligentny, wiele potrafił, a jeszcze więcej mógł się nauczyć...
Niestety, dokładnie w tym samym momencie jego ojciec został zamordowany.
Siedząc przy jednym stole z Yonggukiem, Himchanem, Daehyunem, Youngjae i Jumhongiem widział, jak bardzo charakterystyczny, osobliwy i interesujący był każdy z nich. Yongguk cały czas bawił się zapalniczką, chociaż nie wyglądał tak, jakby miał ochotę zapalić. Spod jego koszuli wystawał ogromny, piękny tatuaż, dumnie prezentujący się na jego piersi. Cierpki uśmieszek zawitał na jego ustach, kiedy powoli odłożył zapalniczkę, aby po chwili znowu wziąć ją w dłoń.
- A zatem... Moon Jongup. - odezwał się ciemnym, głębokim głosem, prawie przenikając go wzrokiem. Jongup nie czuł strachu, nawet jego podziw był umiarkowany. Odwzajemnił uśmiech i rozsiadł się wygodniej na krześle, zakładając ramiona na piersi. Zainteresował go tylko jego tatuaż. Może sam powinien też taki mieć?
Himchan, mężczyzna siedzący obok niego, skrupulatnie zapisywał coś w notesie. Jongup od razu zauważył, jak bardzo jego twarz była piękna. Nie musiał jej nawet widzieć w lepszym świetle, półmrok i leniwa poświata pojedyńczej świecy starczyła, aby wyłapać delikane, kobiece rysy twarzy, usta w kształcie serca, kocie oczy i śliczny, prosty nosek, zmarszczony w tym momencie. Himchan nawet nie podniósł na niego wzroku, był mocno skupiony na swojej pracy, jakby od tego zależało jego życie (a najwidoczniej właśnie tak było).
- Nasz ostatni gość od brudnej roboty został zgarnięty, prawdopodobnie już nie wyjdzie, wiesz o tym? - powiedział Daehyun, nieco nachylając się nad stołem, aby zmierzyć Jongupa odważnym spojrzeniem. Zupełnie, jakby próbował go prześwietlić. Jongup uniósł pytająco brwi i z miejsca go znienawidził. Bezczelny, pyskaty, wciskający się w sprawy, które go nie dotyczą, Jung Daehyun. Jongup wzruszył ramionami, jakby perspektywa całego życia spędzonego za kratkami w ogóle go nie ruszała. Daehyun mruknął coś pod nosem, ledwo dosłyszalnie, po czym usiadł prosto i zmarszczył brwi.
Moon Jongup tryumfował. Był człowiekiem, którego potrzebowali, gotowy ryzykować, zabijać, uciekać, pławić się w luksusie i narażać życie jednocześnie. Nie musiał podpisywać żadnej umowy, widział w ich oczach, jak panicznie chcieli go u siebie.
Yongguk obrócił zapalniczkę kilka razy w palcach i schował ją do kieszeni, aby westchnąć i ponownie ją wyciągnąć.
- Umiesz obsługiwać broń. Zabiłeś policjanta, którego mieliśmy na ogonie. Jesteś inteligentny, cyniczny i uważny. Ufamy ci, Moon Jongup.
Jongup po raz pierwszy w życiu polubił swoje nazwisko. Szeroki uśmiech wstąpił na jego usta gdy kłaniał się im z wdzięcznością. Opuszczając pomieszczenie czuł na sobie czyś wzrok. W drzwiach odwrócił się na moment; to Himchan patrzył na niego spod przymrużonych powiek i długich rzęs, ręka z długopisem zawisnęła w powietrzu nad kartką, przerywając pisanie w połowie słowa. Jongup mrugnął do niego zawadiacko i czym prędzej wyszedł na zewnątrz, zaczerpując świeżego powietrza do płuc.
Pierwszym tatuażem Moon Jongupa był półksiężyc na jego piersi, niezbyt wielki, ale też i nie najmniejszy. Z dumą nosił rozpięte koszule, a jego znakiem rozpoznawczym został właśnie owy półksiężyc. Każda jego ofiara miała go wyciętego na policzku.
Jongup po raz pierwszy rozmawiał z Himchanem kilka dni później, na niewielkim przyjęciu powitalnym. Alkohol, muzyka, marihuana, nic więcej nie było im potrzebne, aby się świetnie bawić. Jongup palił powoli swojego skręta, w tle grała płyta The Animals, a Himchan siedział na wiekowym fotelu niedaleko niego z do połowy już opróżnioną butelką wina. W spokoju obserwował swoich przyjaciół, ani razu nie spoglądając na Jongupa. Ten nie potrzebował innego zaproszenia. Powoli podniósł się ze swojego miejsca i podszedł do niego, zabrał mu butelkę z rąk i pociągnął długi łyk.
- Nigdy nie przepadałem za winem. - stwierdził, oddając mu ją. Himchan wzruszył ramionami, spoglądając gdzieś w bok. Piosenka zmieniła się, w tle zabrzmiały pierwsze dźwięki duetu John Lennon i Chuck Berry. Jongup westchnął i przykucnął obok fotela. - Dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać, Himchan?
Ten upił kolejny łyk i oblizał te swoje aż nazbyt piękne usta, nim w końcu odparł:
- Wiesz. Mam wrażenie, że ty nie masz nic ciekawego do powiedzenia.
Śmiech, jakim wybuchnął Jongup był jak najbardziej szczery. Pokręcił głową z niedowierzaniem i wyszczerzył zęby.
- Skąd ta pewność?
- Jesteś młody i głupi. Dałeś się wciągnąć w to bagno, zgrywasz twardego i opanowanego, ale tak nie jest. Podczas pierwszej akcji wymiękniesz.
Jongup prychnął.
- Himchan, zabiłem tamtego policjanta.
- To był przypadek. - pokręcił głową i sięgnął butelką po raz kolejny do ust, kiedy młodszy zatrzymał ją i nachylił się do jego ucha, aby szepnąć:
- Himchan. Zamordowałem własnego ojca.
Himchan oczywiście się mylił. Jongup przeżył i przetrwał z zimną krwią pierwszą i drugą akcję. Przez kolejne tygodnie regularnie tatuował swoje ciało, jednak w inny sposób, niż Yongguk. Czuł, że darzą go coraz większym szacunkiem i uznaniem. Szybko przestał być tylko "chłopcem do brudnej roboty", stał się jednym z nich, pełnoprawnym członkiem. Księżyce i jokerowe uśmiechy przejęły ich siedzibę. Moon Jongup tryumfował po raz kolejny.
Zapowiada się interesująco. Himchan z butelką wina siedzący na wiekowym fotelu to cudny widok, aż miło było to sobie wyobrażać. Tak jak i Jongupa pełnego tatuaży. Jestem ciekawa dokładnej historii śmierci jego ojca, co naprawdę się wydarzyło. Po przeczytaniu znowu mam ochotę obejrzeć Skydive :D No i zastanawiam się jak to poprowadzisz, może będzie inne zakończenie niż w teledysku, a może takie samo... Czekam na dalsze części! :)
OdpowiedzUsuńOpowiadanie w dobrym klimacie, zapowiada się ciekawie. Polubiłam sposób w jaki przedstawiłaś Himchana. Za to Jungup jest dla mnie nieco irytujący xd
OdpowiedzUsuńPowodzenia w pisaniu ;)
Aaaaaaaa to było świetne~~~ Podobają mi się bohaterowie, nawiązania do Skydive nadają mroczny i tajemniczy klimat, zapowiada się naprawdę ciekawie ^-^
OdpowiedzUsuńWow *-*
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że będzie dalej~! ♥